Quentin Tarantino: Bękarty wojny

| Utworzono: 2009-09-15 22:08 | Zmodyfikowano: 2014-05-01 00:12

Z jednej strony pułkownik Hans Landa (Christoph Waltz) - przemyślny, zimny niemiecki oficer. Niezwykle inteligentny i dociekliwy, niczym porucznik Colombo. Ale i śmiertelnie niebezpieczny jak Kill Bill:

- Słyszał pan jak mnie nazywają?
- Słyszałem.
- A co pan słyszał?
- Że nazywają pana "Łowcą Żydów"
- Dokładnie
- Heydrich nienawidzi swojego przezwiska, jakie mu nadali mieszkańcy Pragi. Przezwisko "Kat" wprawia mnie w zakłopotanie. Powinno się pojawić dopiero, gdyby na nie zasłużył. Mnie podoba się mój nieoficjalny tytuł, bo na niego zasłużyłem (...)

Z drugiej strony prosty jak konstrukcja rosyjskiego cepa, ale zarazem skupiony na jednym celu amerykański porucznik Aldo Raine (Brad Pitt):

"Będziemy okrutni dla Niemców. Znajdą na to dowody. Wypatroszone, rozdarte, oszpecone cielska, które zostawimy za sobą. I nie będą w stanie sobie pomóc. Będą sobie wyobrażać okrucieństwo jakie ich bracia doznali naszymi rękami. Niemcy będą chorować z naszego powodu. Niemcy będą o nas mówić. Niemcy będą się nas bać..."

Niemiecka kurtuazja i amerykańska nonszalancja. Nienaganne maniery nazisty i bełkot żującego tytoń jankesa. Agresorzy i... oprawcy. A kto tak naprawdę jest w "Bękartach" ofiarą? Reżyser podobnie jak historia nie pozostawia cienia wątpliwości. Wiemy, kto rozpoczął wojnę i wymordował miliony ludzi.

A jednak Quentin Tarantino mocno trzyma się tego, co powiedział kiedyś w wywiadzie dla BBC: "Przemoc jest formą przedstawienia filmowego" - i daje się za swoje najnowsze dzieło pociąć. Pierwszym oskalpowanym w tym filmie nazistą jest w właśnie Tarantino...

Oto zapowiedź "Bękartów wojny"

Szczerze mówiąc długo zastanawiałem się, czy "Bękarty" to film, który mi się podobał. Czy w ogóle to film z gatunku tych, które mogą się podobać. Na pewno tak. To przecież świetna rozrywka, w której każdy znajdzie coś dla siebie. I wcale nie dlatego, że trup pada za trupem, bo tego w kinie jest stanowczo za dużo a w tym konkretnym kontekście historycznym nie zawsze wypada się śmiać. Ale i tak się śmiejemy. Z konwencji. Z żonglerki, do jakiej w poprzednich produkcjach Tarantino nas przyzwyczaił.

Kowboje z dzikiego zachodu, udający nienaganny włoski, przy jednym stole z esesmanem. W dodatku w Paryżu. To jak w tym kawale o amerykańskim komandosie zrzuconym na Syberię, który doskonale wtopił się w tłum, a jednak wszyscy mu mówią:

- Pijesz jak Ruski, jesz jak Ruski, palisz jak Ruski, ale Ty nie Ruski.
- Dlaczego - pyta komandos
- Bo ty cziornyj...

A tu "Bękarty" w innej wersji językowej:

Tarantino daje nawet w pewnym momencie możliwość do zabawy znaną już z literatury i filmu fikcją, jakby to było pięknie, gdyby Hitler zginął ciut wcześniej. Gromadzi w jednym małym kinie Adolfa, Goebbelsa i innych przywódców rzeszy a potem... No właśnie, czy będzie bum?

I tak moglibyśmy snuć te nitki wyciągnięte z białego ekranu i dzielić na czworo włosy gwiazd zatrudnionych przez twórcę "Pulp Fiction". A jest ich kilka (wspomniany Brad Pitt, Diane Kruger, Til Schweiger). Ale pod nieobecność naczelnego kinomana Radia Wrocław i Radia RAM Janka Pelczara skorzystam z okazji i powiem za niego jeszcze tylko tyle: Idźcie do kina! Na ten film na pewno warto!

Zwłaszcza, że z konwencją mamy tutaj do czynienia tylko do pewnego stopnia. Bo nie każdą maskę można zdjąć:

- Zapytaj, czy zdejmie mundur?
- Porucznik pyta czy zdejmiesz mundur?
- Nie tylko zdejmę, ale go spalę.
- Tak właśnie sobie pomyślałem. Ale jak ty zdejmiesz mundur, nikt nie będzie wiedział, że byłeś Nazistą. To nam zepsuje reputację. Damy ci coś, czego nie będziesz mógł zdjąć...


A to recenzja Moniki Jaworskiej:

„Bękarty wojny" budzą spore emocje na świecie całym. Film miał opowiadać historię grupy amerykańskich Żydów, którzy podczas II wojny światowej brutalnie mordowali nazistów. Tak naprawdę nie jest to film o komandzie żydowskich psychopatycznych mścicieli, którzy nie biorą jeńców, a opowieści o tym, co robią, paraliżują strachem hitlerowców.

Głównym wątkiem jest historia ocalałej z pogromu Żydówki Shosanny, która w akcie zemsty postanawia spalić swoje kino w Paryżu podczas seansu wypełnionego hitlerowskimi osobistościami. Są tam wszyscy, których śmierć mogła zakończyć II wojnę. Jednak wokół dzielnej dziewczyny węszy kat jej rodziny esesman Hans Landa. Czy uda jej się zamierzony cel, czy Bękarty wymordują wszystkich nazistów we Francji, a Brat Pitt jako porucznik Aldo Raine wyryje swastykę na czołach pozostałych przy życiu?

Jak zwykle u Tarantino - zabawa konwencją, sporo kinowych cytatów, piękne zdjęcia, pełna pasji muzyka, humor wywołujący żywą reakcję publiczności, czyli jest śmiech na sali i niemal kultowe dialogi, niemal... „Bękarty wojny" to film zrobiony jakby specjalnie dla fanów ojca „Pulp Fiction". Nieważna jest poprawność historyczna, za to jest swobodne dorabianie kolejnych teorii na temat holocaustu i jak to u Tarantino - wszystko się może zdarzyć. I rzeczywiście się zdarza. Choć to żadne arcydzieło, „Bękarty" ogląda się naprawdę dobrze.

Dlaczego brak mi entuzjazmu? Może się nieco uprzedziłam i poszłam na film poirytowana jankeskim cwaniactwem? Czy miałam pecha czytając "Dziennik", który przed polską premierą zamieścił wywiad z aktorem grającym w filmie jednego z Bękartów - Elim Rothem?

Prywatnie przyjaciel reżysera (grający postać nonszalancko rozwalającego nazistów kijem do bejsbola) oskarżył Polaków o antysemityzm, mówiąc m.in., że „to Polacy zawiedli członków mojej rodziny, która zginęła w holokauście. Najgorsze co możecie zrobić, to udawać, że nic się nie zdarzyło. A jak jeszcze raz przeczytam tekst jakiegoś debila z Izraela, że "Bękarty wojny" podważają wagę holokaustu, to dostanę piany. Takich idiotów powinno się wyrzucać z pracy".

A takich niedoinformowanych i posługujących się stereotypami amerykańskich pseudogwiazdorów powinno się wysyłać do szkół, zanim ze swym buńczucznym przekonaniem o nieomylności będą się publicznie wypowiadać na za trudny dla nich temat. Sztuka obroni się sama, choć teraz pewnie milej będzie się wydawało kasę na bilet...

Reklama