JESTEŚ BOGIEM *** / W DRODZE **

Jan Pelczar | Utworzono: 2012-09-19 11:08 | Zmodyfikowano: 2014-05-01 00:12

Kino często ponosi klęski w starciu z innymi formami sztuki. Przykładem jest inna premiera – „W drodze”. Wartością wyniesioną z seansów będzie bezsprzecznie jedno: oba filmy rozmawiają ze sobą i z widzami o rzeczach istotnych.

Za chwilę kina zapełnią się po brzegi jednym pokoleniem. Wychowani na Magiku, Kalibrze i Paktofonice pójdą zobaczyć, w jaki film przemienił się najgłośniejszy polski scenariusz ostatnich lat. Tekst Macieja Pisuka wydano w formie książkowej, zmasakrowano przynajmniej w jednej inscenizacji para-teatralnej (czemu świadkowałem w sali nieistniejącego już niestety kina Lwów we Wrocławiu, w trakcie nurtu off jednego z Przeglądów Piosenki Aktorskiej), zekranizowano dopiero w ostatniej kolejności. Sukces frekwencyjny jest murowany, widać to było po festiwalach, odbiór też będzie w miarę przychylny: „Jesteś Bogiem” Leszka Dawida pokazuje przecież z bliska prawdziwą historię formowania się jednej z nielicznych prawdziwych legend muzycznych. Nieopatrzeni aktorzy wchodzą w ciała Magika, Fokusa i Rahima. Najtrudniejsze zadanie miał Marcin Kowalczyk i nie wypadł źle, Tomasz Schuchardt trzyma poziom z „Chrztu”, ale najbardziej zapamiętałem filmowego Rahima, czyli Dawida Ogrodnika. Charakterystyczna postać i jedyna, której ekranowe losy mnie uwierają. Pierwszoplanowej trójce sekundują stare i młode wygi – od Arkadiusza Jakubika po Marcina Dorocińskiego.

Pokazują nam nawet prawdziwy zeszyt z prawdziwym listem pożegnalnym. I jak się rodził ten świat, który nas otacza: od jarmarku i waty cukrowej do galerii handlowych i pełnego koszyka. Tam, gdzie twórca „Ki” czuł się najlepiej, tam mnie właśnie „Jesteś Bogiem” zawodzi najbardziej. Ma swoją wartość jako film o rzeczywistości społecznej i gospodarczej w Polsce schyłku XX wieku. Tło wybija się na pierwszy plan. Z przyczyn śmierci Magika zrobiono familjny melodramat, na poziomie serialowej komedii omyłek. Obserwacje zaczynają drażnić, gdy tło dla głosu pokolenia robi się telenowelowe. „Jesteś Bogiem” wpada też w schemat filmu o zespole muzycznym – przechodzi przez wszystkie fazy gładko, punkt po punkcie. Co jest poruszającego i oryginalnego? Muzyka i teksty Paktofoniki. Nawet nie grepsy o wymyślaniu kolejnych fraz, ale sposób uchwycenia związków tej twórczości ze śląskim pejzażem. Radosław Ładczuk, nagrodzony w zeszłym roku na Camerimage za zdjęcia do „Sali samobójców” robi się z filmu na film lepszym operatorem. Z „Jesteś Bogiem” wychodziłem zawiedziony w trakcie festiwalu Nowe Horyzonty, ale z czasem rozczarowanie osłabło. Na tle arcydzieł światowego kina film wypada blado, w tradycyjnym repertuarze będzie przyzwoicie.

Mamy przecież jeszcze na ekranach film, który zamykał ostatnie Nowe Horyzonty. „W drodze” Waltera Sallesa ponosi fiasko w starciu z jeszcze większym pokoleniowym gigantem – powieścią formacyjną beatników. Jack Kerouac wymyka się regułom kina, a brazylijski reżyser boi się eksperymentu. Pokazuje pisarskie męczarnie w serii bolesnych klisz, a wcześniej męczy widza klasycznym kinem drogi. Pejzaże, muzyka i montaż pierwszorzędne – dialogi, sceny zbiorowe i gra aktorska – niekoniecznie. Nie pomógł fakt, że na ekran przenoszono jedną z najważniejszych powieści XX wieku. Premiera filmu „W drodze” obudziła na nowo dyskusję o, jak ich nazwał Krzysztof Varga, „hipsterach z czasów przedfacebookowych”. To największa wartość filmu. Najważniejsze w tej rozmowie jest pytanie: czy bunt beatników byłby możliwy dzisiaj. Jeśli zastanawiacie się nad odpowiedzią w Polsce, to „Jesteś Bogiem” daje pośrednio odpowiedź: dlaczego od jakiegoś już czasu nie i jeszcze długo, długo nie.

Reklama

Komentarze (0)
Dodając komentarz do artykułu akceptujesz regulamin strony.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.