Metallica: „Hardwired… To Self-Destruct”(RECENZJA)

Michał Kazulo | Utworzono: 2016-11-20 13:09 | Zmodyfikowano: 2016-11-20 13:09

Lekko ponad 80 minut materiału zawarte zostało na dwóch krążkach. W tej podstawowej, w granicach pięćdziesięciu złotych, poza płytą mamy jeszcze kolorową książeczkę z tekstami. Hetfield i spółka zawsze starali się dbać o to, by ich dzieło wyglądało okazale i tak jest także w tym przypadku. Kolejny plus za to, że po aferach związanych z Napsterem nie ma śladu. W dniu premiery, nowy album trafił na portale streamingowe – wcześniej też w sieci systematycznie pojawiały się teledyski (każdy utwór doczekał się także własnej ekranizacji). Tyle o rzeczach nie związanych z muzyką.


Na sam początek faktycznie dostajemy mocny cios w postaci ,,Hardwired". Utwór o brzmieniu przypominającym czasy ,,Kill’em All". Czasowo też jak na ten zespół jest to wręcz miniaturka – kawałek trwa ledwo cztery minuty. Jedyne o czym zapomniał James Hetfield to fakt, że jego głos nie jest już taki jak dawniej i nie do końca dźwiga ciężar heavy metalowego galopu. Zdecydowanie brakuje tu agresji, ale i tak nie jest tak źle. Tym bardziej, że zaraz po ,,Hardwired" Metallika w miarę szybko wyprowadza drugi prawy sierpowy i jest nim ,,Moth Into Flame".

Tu już mamy nieco więcej zabawy melodią, Kirk Hammett „szaleje” na swojej gitarze, wypluwając z niej solówki, a Urlich… Do niego jeszcze wrócimy. Ten utwór na prawdę tworzy nadzieję, że po 25 latach może być dobrze. Minusem jest zagubiony gdzieś w masteringu bas Roberta Trujillo – ale Metallica nigdy nie kryła, że ma syndrom basisty i po śmierci Cliffa Burtona – to miejsce zdawało się być przeklętym. 

W całym przekroju tej płyty, uwagę przykuwa jeszcze zamykający ją utwór ,,Spit Out The Bon". Tak dużej złości u Jamesa Hetfielda nie widać było od czasów ,,Black Album". To typowy zabójca w wykonaniu kalifornijskiej formacji. Wszystko jest tu tak, jak być powinno. Chyba, że spojrzymy na czas – siedem minut (?!). 

Cała reszta materiału po prostu nie powala. Może nie ma tu takiego kopiowania jak na ,,Death Magnetic", ale pozostaje cały czas wrażenie – czy oby gdzieś już tego nie słyszeliśmy? Hammett gdy dostaje miejsce na solo, to zdaje się grać jakby od taktu do taktu – zero polotu i wyobraźni. Nigdy oczywiście nie wszedł na poziom z pierwszych płyt, ale są pewne granice bycia wtórnym i przewidywalnym. Najsłabiej jednak wypada Lars Urlich. To oczywiście nigdy nie był talent na miarę Neila Pearta (RUSH), ale – są momenty, że zdaje się on wypadać z tempa jaki narzuca zespół i nawet jego podwójna stopa nie ratuje niczego. A przecież momentami aż się prosi na tej płycie, żeby trochę te rytmy połamać, pokombinować przy nich, dodać animuszu tym długodystansowym utworom.

Metallica musiała też przejrzeć jeszcze raz twórczość Black Sabbath i Megadeth bo to ich jako pierwszych powiązać trzeba z brzmieniem jakie dostajemy na ,,Hardwired...To Self-Destruct".

Ktoś kto zna dobrze dyskografię tego zespołu, nie usłyszy na tej płycie niczego nowego. Jednak dla tych, którzy wpadli w depresję po wybitnie słabym (subiektywnie rzecz biorąc) ,,Death Megnetic", powrót tej grupy może być przyjęty z zadowoleniem. Dużo tu krążenia wokół melodii z ,,Kill'em All", ,,Master Of Puppest", ,,Black Album", czy ,,Reload". Gdyby całą płytę skrócić o połowę, zmienić perkusistę i podkręcić bas, może byłoby ciekawiej. A tak, problemem jest przetrawić na raz cały materiał i wrócić do niego już za chwilę z wypiekami na twarzy. To po prostu kolejne dzieło Metalliki. Trzeba je znać, bo i tak starzy wyjadacze zjadają na śniadanie większość muzycznych miernot młodego pokolenia z jakimi dzisiaj obcujemy. 

 

Reklama

Komentarze (11)
Dodając komentarz do artykułu akceptujesz regulamin strony.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.
~Gonzo z Bronzu2016-11-29 20:34:35 z adresu IP: (37.47.xxx.xxx)
Kolejna wtórna recenzja. Wsrod recenzentów zapanowała dziwna moda na narzekanie na Metallike. Tyle ze teraz zespół wydał DOBRA płytę i ni ch*ja tego nie mogą pojąć. Plusy? - produkcja: wreszcie czytelna, bas przyjemnie chrupie, gitary czyste i potężne - głos Hetfielda - pomimo 7minutowych utworów, nie dłużą sie, co było bolączka St. Anger i Death Magnetic. Utwory brzmią naturalnie, organicznie. - gra Larsa: gra równo. Tylko tyle i aż tyle. - riffy: wyborne. Ale to nie dziwne. Nawet na St. Anger jest kopalnia dobrych riffów. Tutaj wzmocnione b. dobra produkcja i organiczna struktura utworów, brzmią epicko. - pomysł na teledyski do WSZYSTKICH utworów. Ktoś coś podobnego zrobił przed nimi? Minusy? - gra Larsa. Przy tak dobrych i ciekawych riffach aż sie prosi o pokombinowane z metrum. Przyklad - ostatnia płyta Testamentu. - wahwah Kirka. Mniej niż na Death Magnetic, ale i tak wciąż za duzo. Ta miłość do "kaczki" wydaje sie być toksyczna Podsumowując, to najlepsza płyta zespolu od Czarnego Albumu. Ode mnie mocne 7/10 a rezenzentowi metal w du*e.
~NTSD2016-11-30 18:40:07 z adresu IP: (83.20.xxx.xxx)
Co do teledysków to Serj Tankian też tak zrobił
~Gonzo z Bronzu2016-11-29 20:41:17 z adresu IP: (37.47.xxx.xxx)
Ps. Myślniki oddzielają akapity, miało być czytelniej
~665,992016-11-24 23:51:52 z adresu IP: (95.155.xxx.xxx)
Mam wrażenie, że w Polsce pogodzono się przedwcześnie z tym, że Metallica obniżyła loty i teraz kiedy nagrała porządny album panuje konsternacja. Metallica udowadnia HARDWIRED, że nie jest wyrobnikiem gatunkowym, i jak chce to gra thrash, albo heavy, albo rock. Przecież zawsze w Metallice czy na KILL EM ALL, czy MASTER, czy AND JUSTICE były riffy ala lata 70-te i tym wyróżniała się na tle kapel stricte thrashowych. Ba "Seek And Destroy" jest oparty na skale bluesowej! Więc jak można pisać, że Metallica grała stricte thrash, a teraz go nie gra. Moim zdaniem wielu miernych pisarczyków w necie chce wypłynąć na kopaniu wielkich kapel.
~majki2016-11-24 14:52:05 z adresu IP: (198.208.xxx.xxx)
Przeczytałem ze 20 recenzji tego albumu zanim go kupiłem. Ta jest najgorsza, pełna uprzedzeń i stereotypów i nie pasuje do tej płyty. Kupujcie! Przesłuchałem z 5 razy i teraz ciężko się oderwać.
~Komentarz został usunięty2016-11-23 22:51:56 z adresu IP: (89.174.xxx.xxx)
Komentarz został usunięty
~k.m.2016-11-20 20:07:46 z adresu IP: (178.37.xxx.xxx)
Dla mnie Metallica to zespół z rewelacyjnym managementem. Zespół, który zawdzięcza swoją karierę tylko i wyłącznie dzięki promocji. Dla mnie, poza pierwszymi albumami, to zespół wytwórni płytowych, które zainwestowały olbrzymie pieniądze w promocję. Są zespoły technicznie i muzycznie lepsze od nich, ale nie mają takich środków na promocje, jak Metallica.
~k.k.2016-11-21 16:44:39 z adresu IP: (88.156.xxx.xxx)
Tak? To podaj nazwy zespołów, które cztery razy z rzędu nagrały muzyczne arcydzieła, do tego dorzuciły bardzo dobry album nr 5, a potem na każdej płycie miały przynajmniej 3-4 świetne kawałki. Co z tego, że są na świecie muzycy lepsi technicznie? Mam się ekscytować kolejnymi bezsensownymi popisami instrumentalnymi Dream Theater? Akurat metal jest sprawiedliwy, to nie pop, gdzie odpowiednią promocją można wcisnąć każdy chłam. Gdyby te niby lepsze kapele nagrywały takie porywające numery, jak Metallica, byłyby tam, gdzie teraz jest Hetfield i spółka.
~Trzmielina2016-11-20 16:10:58 z adresu IP: (94.254.xxx.xxx)
A ja mam podobne odczucia co te zawarte w recenzji. Metallica niczego nie zmienia i poza kilkoma kawałkami jest strasznie nudno. Już wolę St.Anger.
~Emesch2016-11-20 15:49:37 z adresu IP: (188.122.xxx.xxx)
Panie Michale, jeśli nie uwzględnia Pan "Halo on Fire" jako utworu, który może zachwycać, to znaczy, że nie powinien Pan w ogóle dotykać się recenzowania nowego albumu, bo po prostu nie wiem Pan czym jest muzyka.
~tre2016-11-23 17:41:24 z adresu IP: (91.206.xxx.xxx)
dokładnie...szkoda czasu na czytanie wypocin tego "recenzenta" od siedmiu boleści-lepiej posłuchać sobie kolejny raz Hardwired...