Pomiędzy słowami *****

Jan Pelczar | Utworzono: 2018-02-18 19:00 | Zmodyfikowano: 2018-02-18 19:00

Jej najbardziej osobisty film jest jednocześnie najbardziej męskim. Oś fabularna dotyczy spotkania syna z ojcem, weekendu jakiego miało nie być. Michał zdążył się już zintegrować z berlińskim światem elitarnej prawniczej korporacji. O ojcu wiedział przez lata, że nie żyje. Po śmierci matki chłopaka, dawny punkowiec nie musi już dotrzymywać tajemnicy, może spotkać syna. Komu ten weekend przyniesie większą przemianę? Kto będzie patrzył z góry, z poczuciem, że nie przegrywa życia? W „Pomiędzy słowami” jest sporo z gry pozorów, ale rozgrywanej poważnie, na przepięknym wizualnie czarno-białym tle. Kadry holenderskiego operatora, Lennerta Hillege, docenione w Gdyni, są nie tylko olśniewające, ale podbijają jeszcze moc opowieści. Spotkanie syna z ojcem, który powinien być duchem, ma w sobie wampiryczną energię. Wiecznie młody i piękny oraz wracający z zaświatów, z życiem wypisanym na twarzy.

Jakub Gierszał i Andrzej Chyra zestawieni są przez Antoniak doskonale – uzupełniają się na każdym poziomie: sposobu gry aktorskiej, spojrzenia, skupiania uwagi widza. Na drugim planie pojawia się kolejna zjawiskowa postać, w berlińskim krajobrazie tajemnicza, choć o zajęciu banalnym: kelnerka grana przez Justynę Wasilewską długo wydawała mi się niepotrzebnym, pretensjonalnym elementem układanki, ale w finale wskakuje na swoje miejsce. „Wszyscy jesteśmy wampirami” – pomyślałem po seansie.

„Pomiędzy słowami” układa się w totalne dzieło sztuki. Za sprawą spotkania korpo-dandysa z „papa was a rolling stone”, zdjęć jak z table-booka, wybitnego udźwiękowienia, także wyróżnionego w Gdyni, ale przede wszystkim montażu Milenii Fiedler. To jej Antoniak zawdzięcza bezbłędny rytm filmu, płyniemy przez wydarzenia z jednego weekendu w Berlinie. Filozoficzną stronę obserwacji rozbijają dowcipne dialogi. Jest tu jedna z ciekawszych kwestii miłosnych w polskim kinie ostatnich lat: „przyjdź, jak już będziesz wiedział. Wtedy, ani ty, ani ja, nie będziemy musieli nic mówić”. Ojciec ma życiowe credo: „zawsze wolałem nową przygodę od starej przyjaźni”, a syn życiową ambicję: stać się Niemcem. Jeśli nie zdobędzie akceptacji, nie pozwolić się ignorować. Antoniak puszcza też oko do swojego środowiska: bohater Chyry, spytany przez Niemca, czym się zajmuje, odpowiada po polsku: sztuką przetrwania. Bohater Gierszała tłumaczy: freelancer.

Michał codziennie przy prasowaniu powtarza niemieckie terminy prawnicze. Zwyczaj prawdziwej prawniczki z niemieckiej elity podpatrzył podczas dokumentacji Gierszał. Awersem jest śniadanie z ojcem i nazywanie po niemiecku produktów na stole. „Mam też wursta” – kończy Michał. „Szkoda, że nie uczyłeś się francuskiego. Byśmy siedzieli teraz w Paryżu. Gdzieś na Montmartrze” – kwituje w innym miejscu filmowy ojciec. Nadmiarem wydawał mi się po gdyńskiej premierze filmu dialog, w którym ojciec pyta syna, jak w obecności jego szefa-Niemca, powiedzieć ubermensch, by ten nie zrozumiał. Ogólnopolska premiera filmu przypada na czas, w którym takie rozmowy znów są przerażająco aktualne. I nie jest to aktualność doraźna.

Antoniak nie chciała zabrać głosu w sprawie kryzysu migracyjnego. Sama od trzech dekad żyje w Holandii i wyjazd z Polski był jej własnym wyborem. Interesuje ją bardziej zaczynanie życia od nowa przez jednostkę, niż społeczny wymiar całej fali. Scenariusz zaczęła pisać ponad 10 lat temu. W osadzonej w Amsterdamie historii główną rolę miał zagrać Redbad Klijnstra. Skończyło się na dwujęzycznym Gierszale i wycieczce nad Szprewę. I wgłębianiu się w wewnętrzną sytuację emigranta, czyli takiego człowieka, który zależy od tego, co zewnętrzne. Najważniejsze staje się to, jak jest postrzegany, a nie kim się czuje. „Zmiana perspektywy z wysokiej na niską przynosi dużą wiedzę” – mówi główny bohater na samym początku, a później będzie mógł swoją teorię wypróbować w praktyce.

 

 

Reklama