Dolnoślązacy nie stawiają się przed komisje kwalifikacyjne do wojska

Piotr Kaszuwara | Utworzono: 2018-06-11 11:21 | Zmodyfikowano: 2018-06-11 11:22
Dolnoślązacy nie stawiają się przed komisje kwalifikacyjne do wojska - fot. archiwum radiowroclaw.pl
fot. archiwum radiowroclaw.pl

W tym roku do powiatowych komisji lekarskich zgłoszono ponad 12 tysięcy osób podlegających kwalifikacji wojskowej. Wiele z nich nie pojawiło się jednak przed komisjami, bo np. przebywają za granicą lub zmienili miejsce zamieszkania.

- W przypadku ponad 1600 młodych ludzi wystąpiono z wnioskami o ich przymusowe doprowadzenie na komisję przez policję - mówi major Jacek Baran.

Ostatecznie przed powiatowe komisje lekarskie, trafiło przymusowo ponad 200 osób, a wobec 1600 wystosowano taki wniosek do policji. Komisje decydują o zdolności do czynnej służby i nadają kategorie wojskowe. Dobrowolna służba w wojsku i przejście przeszkolenia podstawowego zajmuje dziś w Polsce od 4 do 6 miesięcy.

Jak zapewnia major Jerzy Pięta, badania lekarskie to jedynie formalność i nikt nikogo nie będzie chciał później na siłę ubierać w mundur:

Na Dolnym Śląsku przymusowo doprowadzono blisko 300 osób.

POSŁUCHAJ:

Reklama

Komentarze (3)
Dodając komentarz do artykułu akceptujesz regulamin strony.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.
~Polish Rambo2018-06-11 14:01:30 z adresu IP: (81.190.xxx.xxx)
Ciekawe, jak chcą ściągnąć na kwalifikację kogoś, kto np. przebywa w Anglii albo za oceanem? Policję po niego wyślą czy Interpol go będzie ścigał? Czasy obowiązkowego meldunku minęły. Jak ktoś nie mieszka pod adresem, który ma administracja, to co? Policja ma go za to ścigać? Mało mają roboty? A gadanina pana majora - "bo jak zechce iść do Akademii Wojsk Lądowych". Może Pan major opowie, jak przyjmują do tej szkoły synów generałów i oficerów? Bo są najlepsi, oczywiście - nie dlatego, że ich tatuś ma przed personaliami "gen. bryg." albo "płk". Byłem lata temu na kwalifikacji wojskowej, byłem na komisji wojskowej etc. Strata czasu. Po to mamy zawodową armię, by nas "w razie W" broniła. 90% naszej armii nadaje się co najwyżej do zamiatania podwórza przed koszarami. Generałów mamy aktualnie więcej, niż przed IX 1939 r., a wtedy polska armia NA STOPIE POKOJOWEJ liczyła 275 tys. żołnierzy (obecnie 100 tys.). Nasz potencjalny przeciwnik (wiadomo który) w 3 dni może dojechać czołgami do Wrocławia! We IX '39 byliśmy - jak na nasze ówczesne możliwości (kraj istniał dopiero 21 lat po 123 letniej niewoli) - dobrze przygotowani (znakomicie wyszkoleni żołnierze, dobra kadra dowódcza, gorzej było ze sprzętem - brakowało nowoczesnego uzbrojenia). Teraz mamy armię od poniedziałku do piątku od 7 do 15. Komentarz zbyteczny...
~Polish Rambo2018-06-11 18:36:18 z adresu IP: (81.190.xxx.xxx)
A propos września 1939 r. - pisząc o "dobrych dowódcach" miałem na myśli oficerów różnego szczebla, nie tylko najwyższego. Plan wojny obronnej był do... chrzanu, sypnął się już w nocy 2/3.IX, gdy armia "Kraków" zaczęły się wycofywać (wskutek panikarskiego meldunku gen. Monda, że jego dywizja została rzekomo rozjechana pod Pszczyną przez niemieckie czołgi). W trakcie kampanii 1939 r. straty w polskim korpusie oficerskim wyniosły 5,23% ogółu poległych i 5,27% rannych. Żadna inna armia w II wojnie światowej nie straciła aż tylu oficerów w jednej kampanii. W PRL pokutował mit o rzekomej nieudolności i tchórzostwie korpusu oficerskiego (mówiono: "żołnierze walczyli, oficerowie uciekali"). Były różne przypadki (gen. Rómmel zostawił swą armię "Łódź" i zwiał, podobnie dał nogę dowódca armii "Karpaty"). Ale z drugiej strony czterech polskich generałów zginęło na polu bitwy (aż 3 w bitwie nad Bzurą, największej i najkrwawszej bitwie IX '39). Teraz też mamy różnych oficerów, ale uważam, że korpus oficerski II RP generalnie dobrze zdał egzamin na polach bitew 1939 r., a śmiem wątpić, czy obecna generalicja jest równie dobrze przygotowana do wojny. Książeczka wojskowa w życiu potrzebna mi była raz jeden - w stosie papierów do wypełnienia w pierwszej pracy, na formularzu rodem z lat 80. XX w. (mimo, że już dawno po PRL było) trzeba było wpisać jej numer i przydział. Poza A po co Niemcy mieliby nas atakować? :P
~Polish nogi z pas2018-06-11 17:58:46 z adresu IP: (5.60.xxx.xxx)
eee tam, przesadzasz. Po pierwsze z Berlina do Wrocka można autostradą czołgiem pewnie w parę godzin dojechać, wprawdzie Żagań po drodze, ale jak staną u drzwi to pewnie chłopaki czołgu nie zdąża rozgrzać a co dopiero w pole ruszyć. A chłopaki ze wschodu najpierw Warszawkę wezmą. Po drugie to we Wrześniu/39 najsłabszym ogniwem było dowodzenie na szczeblu wyższym - więc tutaj się mylisz w ocenie pisząc że dowództwo dało radę - no więc nie dało, biernie czekało na sojuszniczą pomoc. Może nie wszędzie, ale sztab generalny z okolicznymi przyległościami nie sprawdził się w obliczu wojny błyskawicznej, a w zasadzie manewrowej z użyciem broni pancernej i lotnictwa. Ze sprzętem było słabo, ale nie beznadziejnie - to też pewne uproszczenie i to chyba pokomunistyczne. Broń ppanz mieliśmy na tamte czasy na dobrym poziomie. Po trzecie - jak to ten sam major co mnie po polibudzie do wojska ściągał... No to nic się na tym polu nie zmieniło, no, może poza tym że ja na komisję się stawiałem. A po czwarte - fakt, nepotyzm w woju panuje jak fala w koszarach. Po piąte - młody obywatel powinien wiedzieć że komisja jest obowiązkowa, że trzeba się na nią stawić a i potem w życiu łatwiej. Nie wiem jak teraz, ale kiedyś książeczkę wojskową to się szanowało bo i do roboty była potrzebna, i do banku, i do niektórych czynności urzędowych. A Po szóste - służba wojskowa jest nieobowiązkowa :) hura, hura, hura !!!