Fleet Foxes - sensacyjny debiut z Seattle

Jerzy Węgrzyn | Utworzono: 2008-09-01 11:21 | Zmodyfikowano: 2014-05-01 00:12

Czas grunge'u jednak przeminął, a wraz z nim przeminęła moda na Seattle. Ale talenty wciąż się tam rodzą, wciąż też działa tam - legendarna już dziś - wytwórnia Sub Pop, ta sama, która wydała pierwsze płyty Nirvany i Soundgarden. I wciąż nie wolno lekceważyć artystów, z którymi podpisuje kontrakty.

Jednym z ostatnich nabytków Sub Popu jest grupa Fleet Foxes, której debiutancka płyta jest wydarzeniem na świecie. Recenzje zbiera entuzjastyczne, niektórzy krytycy już teraz typują album do miana płyty roku.

Frontman zespołu Robin Pecknold miał 8 lat, gdy Kurt Kobain popełniał samobójstwo. Gdy spojrzeć na muzyków grupy, ich lekko zaniedbany image - flanelowe koszule, długie brody - można spokojnie wyobrazić ich sobie jako kontynuatorów grunge'owej tradycji. Jednak muzyczne korzenie grupy tkwią zupełnie gdzie indziej.

„Gdy przyjrzeć się dzisiejszej muzycznej scenie, okazuje się, że większość muzyków nie potrafi śpiewać, taka jest prawda" - mówi jeden z muzyków zespołu. I tu widzi jedną z przyczyn entuzjastycznych reakcji na muzykę Fleet Foxes. Bo właśnie wokale i to śpiewane zespołowo są najważniejszym elementem muzyki grupy z Seattle.

„Śpiewanie harmonii to świetna zabawa" mówi Pecknold, który uważa przy okazji, że to lepszy sposób na wzbogacenie utworu niż na przykład wykorzystanie smyczków.

Na debiutanckiej płycie Fleet Foxes słyszymy harmonie wokalne inspirowane dokonaniami mistrzów. Czyli kogo? Pecknold świetnie pamięta moment, gdy ściągnął sobie z internetu bootleg albumu „Smile". Mówi, że było to dla niego przełomowe doświadczenie otwierające w głowie całe nowe muzyczne światy.

No to parę słów wyjaśnienia, jeśli komuś hasło „Smile" nic nie mówi. To był projekt grupy Beach Boys, który obrósł prawdziwą legendą. To mogła być jedna z płyt wszechczasów, gdyby została dokończona wtedy w 1967 roku. U nas Beach Boys kojarzeni są z plażowymi piosenkami do słuchania w okresie wakacyjnym. Strasznie to krzywdząca opinia. Kto zada sobie trochę trudu i poszpera głębiej w twórczości zespołu, posłucha tego, co Beach Boys robili zwłaszcza w drugiej połowie lat 60. i na początku 70., zakocha się w tej muzyce. Przypadek Fleet Foxes pokazuje jak bardzo Beach Boys wciąż są inspirujący.

Nagrywali w domowych warunkach. Zajęło im to osiem długich miesięcy - jak piszą na okładce płyty - zamawiania posiłków do studia, kasowania wielu piosenek i zaczynania wszystkiego od początku i jeszcze pożyczania pieniędzy od przyjaciół i rodziny.

Fleet Foxes są bardzo niedzisiejsi. Muzycy są tuż po dwudziestce, ale nie wyglądają na typowych dwudziestolatków. Ich inspiracje sięgają głęboko w przeszłość, na debiutanckiej płycie nie ma elektroniki. Na dodatek, na okładce albumu widzimy obraz Pietera Bruegla z połowy XVI wieku. Wydają się skromni, oddani muzyce.

Niektórzy typują ich na kolejne gwiazdy zaczynające w Sub Popie. Pismo „Guardian" ogłosiło ich już najlepszym nowym zespołem 2008 roku. „MOJO" widzi ich debiutancki album w gronie najlepszych płyt roku. Na pewno nazwę Fleet Foxes warto zapamiętać.

Reklama

Komentarze (2)
Dodając komentarz do artykułu akceptujesz regulamin strony.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.
~hrabal2009-01-02 12:14:13 z adresu IP: (85.89.xxx.xxx)
pierwszy raz usłyszałem ich w Trójce i jeżeli można tak powiedzieć to miłość od pierwszego wejrzenia.... słuchając robi się błogo...
~Kinga2008-10-02 20:29:38 z adresu IP: (83.4.xxx.xxx)
wspaniala muzyka, cudowny gos