AC/DC „Plug Me In” (DVD)

Jerzy Węgrzyn | Utworzono: 2007-10-31 09:45 | Zmodyfikowano: 2014-05-01 00:12

Najstarszy z zamieszczonych tu fragmentów pochodzi z października 1975 r. i jest rejestracją występu dla australijskiej telewizji, a najnowszy - z lipca 2003 r. z koncertu w Toronto. Po drodze przez blisko siedem godzin obserwujemy zespół we wszystkich konfiguracjach personalnych, no i – chciałoby się powiedzieć - śledzimy ewolucję jego muzyki. Tyle że akurat AC/DC są w swoim podejściu do sprawy niezmiennie ortodoksyjni. - Ludzie twierdzą, że nagrywamy tę samą płytę już jedenasty raz – mówi w pewnym momencie Angus Young. - Kłamią, bo nagrywamy ją już po raz dwunasty.

Przypomnijmy, że AC/DC zaczynali w czasach, gdy wciąż jeszcze królował rock progresywny, ale lada moment – z przesytu tym gatunkiem - miał się narodzić punk rock. Grupie braci Young, muzycznie znacznie bliżej było do estetyki punk rocka z jego prostotą i energią, choć oczywiście w żadnym razie częścią tego ruchu AC/DC nigdy nie byli. Nigdy też nie czuli się częścią sceny heavy metalowej. Są na „Plug Me In” zdjęcia z metalowego festiwalu w Donnington. Muzycy siedzą przy stoliku, a dziennikarz pyta ich o rywalizację z występującą tam również grupą Van Halen. Angus krzywi się. Mówi, że nie ma mowy o żadnej rywalizacji, bo Van Halen to zespół popowy, podczas, gdy oni są grupą rock’n’rollową. I właśnie „rock’n’roll” jest jedyną etykietką, na jaką Angus może się zgodzić w odniesieniu do swojego zespołu. Żaden hard rock, żaden heavy metal, po prostu rock’n’roll.

Niektóre materiały w boksie „Plug Me In” są fascynujące. Możemy więc obejrzeć na przykład wywiad z zespołem przeprowadzany na lotnisku w Sydney w kwietniu 1976 r. W rodzinnej Australii AC/DC są już gwiazdami, ale szeroki świat jeszcze o nich nie słyszał. I widzimy jak – w sensie jak najbardziej dosłownym - ruszają na jego podbój. Są pewni siebie – mówią o tym wprost. No a na pytanie dziennikarza czemu zawdzięczają swój sukces, Bon Scott odpowiada, że zawdzięczają go nie tyle sobie, co dobremu gustowi publiczności.

Dwa miesiące później dziennikarz dopada ich już na londyńskiej ulicy, są w świetnych humorach, zadowoleni z przyjęcia w Anglii i jeszcze bardziej pewni siebie. Pytani jak się czują w mieście, w którym - jakby nie było - rezydowali i Beatlesi, i Stonesi, wokalista odpowiada, że tamci to już zeszłoroczne modele – oni są lepsi. Wątek Stonesów wraca na drugim dysku zestawu. Jest już rok 2003, Stonesi są właśnie w trakcie trasy „Live Licks”, grają koncert w Lipsku i kogóż to widzimy na scenie obok Micka Jaggera i Keitha Richardsa? Widzimy Angusa i Malcolma Youngów we własnych, niewielkich, osobach. Grają razem standard „Rock Me Baby”. Angus i Malcolm są tu gościnnie. Malcolm, jak zawsze, trzyma się grzecznie tła, ale już Angus czuje się jakby to był jego własny koncert. I w końcówce to właśnie on daje charakterystycznym wyskokiem znak perkusiście Stonesów Charliemu Wattsowi, kiedy ma być finał utworu - dokładnie tak, jak zawsze robi to w czasie koncertów swoich AC/DC.

Na wszystkich dyskach zestawu „Plug Me In” Angus jest oczywiście niezmiennie w głównej roli. Cały czas emanuje niespożytą energią. A to przemierza scenę tam i z powrotem - pożyczonym od Chucka Berry’ego, charakterystycznym kaczym krokiem. A to robi striptiz. A to podczas jednego z telewizyjnych występów wspina się na balkon, biega tam między rzędami foteli, w końcu staje na barierce - nie przerywając gry choćby na moment. No, ale na tych wczesnych zdjęciach ważny jest też Bon Scott ze swoim łobuzerskim wdziękiem. AC/DC z Bonem na wokalu to był zespół, w którym było dużo miejsca na poczucie humoru. Następca Bona, Brian Johnson, to już zupełnie inny typ. Nie próbuje być drugim Bonem - i dobrze, bo nie dałby rady. I choć nie można powiedzieć, że nie uniósł funkcji następcy Scotta, to jednak wraz ze stratą Bona zespół stracił część swojego magnetyzmu.

Jakość materiału zawartego na dyskach jest bardzo różna. Paradoksalnie, te kiepskie jakościowo obrazki bywają często dużo bardziej ekscytujące od tych bardzo dobrych jakościowo. Fragmenty koncertu z marca 1976 r. z Australii skręcił na przykład ktoś stojący z kamerą na scenie za plecami muzyków. Zdjęcia są czarno-białe, kamerzysta profesjonalistą z całą pewnością nie jest, scena jest malutka, muzycy dosłownie tłoczą się na niej. A jednak jest tam klimat, czuć koncertowy pot, energię i entuzjazm. Obcujemy z zespołem w jego początkach. A potem scena jest najczęściej ogromna, muzycy mają mnóstwo miejsca, wszystko filmowane jest z wielu kamer, pojawiają się gadżety w postaci jakichś dmuchanych lalek. Innymi słowy, mamy tzw. „profesjonalny” show, w którym czegoś jednak brak...

AC/DC są już na scenie przeszło 30 lat, a jednak nigdy nie mieli pokusy flirtu z modnymi brzmieniami. Są żywym dowodem na to, że bazowe rock’n’rollowe granie nie zestarzeje się nigdy. I jeszcze jedno, fani mają do wyboru dwie wersje boxu „Plug Me In” – dwu i trzydyskowe. To drugie jako bonus zawiera zestaw gadżetów: w specjalnej kopercie dostajemy reprinty biletów i wejściówek z różnych okresów działalności grupy plus plakat z okresu płyty „Highway To Hell”. I przede wszystkim dodatkowe dwie godziny materiału filmowego.

Reklama

Komentarze (2)
Dodając komentarz do artykułu akceptujesz regulamin strony.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.
~tal2007-11-14 21:18:05 z adresu IP: (195.205.xxx.xxx)
"Następca Bona, Brian Johnson, to już zupełnie inny typ. Nie próbuje być drugim Bonem - i dobrze, bo nie dałby rady. I choć nie można powiedzieć, że nie uniósł funkcji następcy Scotta, to jednak wraz ze stratą Bona zespół stracił część swojego magnetyzmu." nastepnym razem darujcie sobie takie subiektywne opinie
~chudziak2007-11-05 04:03:44 z adresu IP: (83.14.xxx.xxx)
jestem fanem ac/dc od 27 lat i słuchaczem PRW, w tym świetnych felietonów Jurka Węgrzyna. Apeluję: grajcie jak najwiecej ac i nie tylko Highway To Hell.