Prince „Planet Earth"

Jerzy Węgrzyn | Utworzono: 2007-10-20 19:34 | Zmodyfikowano: 2014-05-01 00:12

Prince jak mało kto potrafi zachwycać i irytować, czasami nawet w jednym i tym samym momencie. No bo z pewnością angielscy fani byli wniebowzięci, że mogą jego najnowszą płytę kupić w cenie gazety codziennej, za to reszta świata ma prawo poczuć się poirytowana, gdy - wiedząc o tym - musi zapłacić za ten sam album normalną, standardową cenę. Przypomnijmy: Prince zdecydował, że swe najnowsze dzieło dołączy - jako bezpłatny dodatek - do brytyjskiej bulwarówki „Mail On Sunday”. No i w ten sposób rozprowadził trzy miliony egzemplarzy. Poza tym, nową płytę Prince’a otrzymuje, niejako w prezencie, każdy, kto wybierze się na jego koncert, bo jest ona także bonusem dołączonym do biletu. A powiedziałem „niejako w prezencie”, bo jednak nie da się ukryć, że cena biletu jest odpowiednio skalkulowana.

Nic dziwnego, że w branży wydawniczej zawrzało i jeden z branżowych bossów zasugerował nawet Prince’owi zmianę pseudonimu artystycznego. Nie tak znowu dawno temu, jak pamiętamy, nasz muzyk kazał mówić na siebie Artysta, Kiedyś Znany Jako Prince. Niedługo – zdaniem wspomnianego bossa – trzeba by na niego mówić: Artysta, Kiedyś Dostępny W Sklepach Muzycznych.

Ostatnie wydarzenia to oczywiście ciąg dalszy wojny Prince’a z branżą wydawniczą. Zaczęło się ładnych parę lat temu, kiedy to po podpisaniu wyjątkowo lukratywnego kontraktu Prince zorientował się poniewczasie, że nie ma praw do swoich nagrań, dysponuje za to nimi wytwórnia. Zaproponował więc wytwórni świetny interes: on zachowa wszelkie przywileje kontraktowe, zaś oni w zamian oddadzą mu prawa do nagrań. O dziwo, propozycja została odrzucona.

W wydanej u nas książce „Bono o Bono”, wokalista U2 opowiada o swoim spotkaniu z Prince'm, którego swoją drogą bardzo podziwia. Prince spytał go wtedy, jak to się dzieje, że U2 mają prawa do swoich piosenek. Bono wytłumaczył mu więc, że po prostu U2 zgodzili się na mniejsze zyski bieżące w zamian za te prawa. Na krótką metę stracili, na dłuższą zyskali. Prince był zaskoczony. Sfrustrowany przez parę lat codziennie wstawał z łóżka i wypisywał sobie na policzku słowo „SLAVE” – niewolnik. I tak przyozdobiony pokazywał się publicznie do momentu, aż jego kontrakt nie wygasł.

Pod koniec, by przyspieszyć wydarzenia podrzucał wytwórni materiały, których początkowo nie zamierzał wcale publikować. Najlepsze (jego zdaniem) rzeczy zostawiając na później dla siebie. Tyle że gdy nadeszło już owo "później" i ukazał się potężny trzypłytowy zestaw o wymownym tytule „Emancipation”, to jakoś nikt nie poczuł się powalony na kolana. Bo prawda jest taka, że Prince nie potrafi adekwatnie ocenić własnej twórczości, o czym znów możemy przekonać się na nowej płycie.

Ten nowy krążek nazywa się „Planet Earth”. Zaś pierwszą pochodzącą z niego piosenką, jaka została ujawniona (na singlu) jest „Guitar”. Był to wybór o tyle dobry, że ten utwór faktycznie się wyróżnia i jest odpowiednio chwytliwy. Z drugiej jednak strony nie jest specjalnie reprezentatywny dla całości materiału. Prince’owska gitara nie zdominowała jednak całego albumu. Można by się nawet pokusić o stwierdzenie, że „Planet Earth” to płyta bardziej łagodna i popowa niż parę ostatnich jego dzieł.

Prince bardzo chciałby odzyskać status, jakim cieszył się w latach 80., a więc status artysty powszechnie podziwianego, zbierającego świetne recenzje, a jednocześnie docierającego do tłumów słuchaczy. Wydawało się zresztą przez moment, że jest na dobrej drodze ku temu, bo dwa lata temu płyta „Musicology” dotarła do 3. miejsca na liście „Billboardu”, a przy okazji spodobała się krytykom. Zaś o rok późniejsza „3121” sprawiła, że Prince po ładnych paru latach przerwy wrócił na sam szczyt zestawienia najlepiej sprzedających się płyt w Ameryce.

Najnowszy album zadebiutował wprawdzie nieźle, bo na trzecim miejscu listy "Billboardu", ale bardzo szybko zaczął obsuwać się w dół. I tej tendencji nie udało się już zahamować.

Generalnie, wydaje się, że z Prince'm jest jeden problem. I tu wracamy jeszcze raz do Bono i jego książki - oto mały z niej fragment. Mówi Bono: „Popatrz na Prince’a, jednego z moich ulubionych kompozytorów XX wieku. Naprawdę w niego wierzę, ale on potrzebuje redaktora, potrzebuje kłótni. Kogoś, kto w studiu powie mu, żeby poszedł w cholerę. Powie coś takiego – ‘Wiesz co? Sześć nagrań jest świetnych, a cztery z nich zupełnie przeciętne. Twój geniusz miał dziś zły dzień’. Powie mu to ktoś? Nie ma szans”.

Tyle Bono. Chciałoby się rzec: święte słowa. Brak umiejętności adekwatnej oceny własnej twórczości to był zawsze główny problem Prince’a i dlatego jego płyty są tak nierówne. „Planet Earth” to płyta z gatunku tych, które może i fajnie, że są, tyle tylko, że gdyby ich nie było, to ani świat ani nawet dyskografia Prince’a nie ucierpiałyby zanadto. Jak ktoś już słusznie zauważył, jeśli ta płyta będzie pamiętana po latach, to ze względu na sposób dystrybucji, a nie zawartość.

Reklama

Komentarze (0)
Dodając komentarz do artykułu akceptujesz regulamin strony.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.