Autobiografia Janusza Sybisa

Radio Wrocław | Utworzono: 2011-11-21 18:25 | Zmodyfikowano: 2014-05-01 00:12
Autobiografia Janusza Sybisa - Fot. mat.prasowe
Fot. mat.prasowe

Życiowe losy najlepszego śląskiego piłkarza spisała dwójka wrocławskich dziennikarzy: Paweł Kościółek i Łukasz Haraźny. Prezentacja książki odbędzie się przed meczem 15. kolejki T-Mobile Ekstraklasy pomiędzy Śląskiem Wrocław, a Wisłą Kraków (25 listopada na nowym stadionie). Wtedy również będzie można ją po raz pierwszy zakupić.

Lukratywny kontrakt na grę w zagranicznym klubie podpisał w kawiarence, przeżył poważną depresję w wieku kilkunastu lat, panicznie bał się kur, miał słabość do szybkich samochodów i pięknych kobiet. Przegrał superauto na jednorękim bandycie, a gdy grał już w USA, kilka godzin spędził na komisariacie za próbę włamania do samochodu.

To w telegraficznym skrócie historia życia najsłynniejszego piłkarza Śląska Wrocław Janusza Sybisa. Historia niezwykła, bo opowiedziana szczerze, bez owijania w bawełnę. To nie będzie podręcznik dla sportowych intelektualistów, pozycja dla skrupulatnych statystyków.

- Piłkarzem się bywa, a człowiekiem się jest. Chcę pozostawić po sobie pamiątkę i podziękować kibicom Śląska za wiele lat wsparcia, którym mnie otoczyli. Chcę, by dowiedzieli się, z czego jestem naprawdę dumny, a co w swoim życiu spieprzyłem - wyznaje bez ogródek Sybis.

Na końcu sportowej lektury będzie można przeczytać opinie na temat legendarnego piłkarza Śląska Wrocław. Wypowiedzieli się m.in. Jan Tomaszewski,
Andrzej Strejlau, Stanisław Terlecki czy kibic WKS-u, Roman Zieliński.

"Pierwszego września 1958 roku rozpocząłem swoją przygodę z edukacją, ale już w pierwszej klasie szkoły podstawowej wiedziałem, że profesorem nie zostanę. Częściej niż do placówki zaglądałem na boiska siatkarskie, piłkarskie, grałem we wszystko. Mamie jednak bardzo zależało, żebym opanował chociaż tabliczkę mnożenia, więc aby nie sprawiać jej problemów, których i tak miała nadmiar, zaglądałem czasami do szkoły. Oczywiście najaktywniejszy byłem na zajęciach wychowania fizycznego oraz w trakcie przerw między zajęciami. Bawiliśmy się często w ganianego. Pewnego dnia jeden z moich kolegów całą siłą upadł mi na lewą nogę, coś chrupnęło, coś strzeliło, a kulas zaczął mi niesamowicie puchnąć. Wystraszyłem się całej sytuacji i schowałem w kantorku pani woźnej. Straciłem przytomność, już dawno zamknięto szkołę, a ja nie pojawiłem się w domu. Zaniepokojeni rodzice zaczęli mnie szukać, powiadomiono milicję, wszyscy myśleli, że zaginąłem. Nie wiem, jak mnie odnaleziono, ale była już północ, gdy się ocknąłem wśród mioteł i proszków z siną jak ściana nogą. Godzinę później byłem już w gipsie i w domu. Podobno miałem wiele szczęścia, bo noga była w fatalnym stanie, stwierdzono złamanie w dwóch miejscach, lekarz postawił druzgocącą diagnozę: "Minie kilka lat, zanim syn zacznie normalnie się poruszać. Niech pani organizuje kule lekarskie" - usłyszała moja mama w szpitalu. Po dwóch miesiącach zasuwałem już za piłką! Uwielbiałem również jeździć na rowerze. Swojego nigdy nie miałem, dlatego często korzystałem z jednośladów moich rówieśników. Mniejszym zabierałem bez pytania, a że mniejszych nie było, siadałem na ramę do starszych ode mnie. Byle tylko się przejechać. Lewa noga już się zrosła, po złamaniu nie było śladu. Zasuwałem więc z dryblasem Kubą, który dopiero co dostał rower na komunię. Musieliśmy go wypróbować, testowaliśmy prędkość na jednej z najwyższych gór w okolicy, kiedy niefortunnie zahaczyłem stopą o szprychy. Poszarpałem wszystkie palce, znów u lewej nogi, i znów trafiłem do szpitala. Pamiętam, że przyjmował mnie ten sam lekarz, który był przy złamaniu, chyba Nowakowski się nazywał. Powiedział wtedy do mnie: "Sybis, ty masz więcej szczęścia niż rozumu. Lekkie skaleczenie, ale trochę się goić będzie" - usłyszałem. Po pierwszej diagnozie w ogóle mu nie ufałem, miałem dochodzić do siebie
kilka lat, a po chwili byłem sprawny, więc skoro raz się pomylił, drugi raz też pewnie popełni błąd. Nie popełnił! Gdy kilka dni później uciekałem z lekcji geografii, potknąłem się o krawężnik. Efekt? Złamany duży palec u lewej nogi! Nikt chyba już nie wierzył, że ta sama kończyna za kilkanaście lat będzie ośmieszała prawdziwe gwiazdy europejskiego futbolu! "




Reklama

Komentarze (0)
Dodając komentarz do artykułu akceptujesz regulamin strony.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.