Lubin: Znaleźli sposób na radnego (POSŁUCHAJ)

Andrzej Andrzejewski | Utworzono: 2015-06-10 07:51 | Zmodyfikowano: 2015-06-10 08:13
Lubin: Znaleźli sposób na radnego (POSŁUCHAJ) -

Za nieobecność można stracić nawet...70 procent. Na taki pomysł zmian wpadł szef powiatu Adam Myrda. Jego zdaniem każdy radny - bez względu na przynależność partyjną - powinien być rozliczany zgodnie z czasem, jaki poświęca na pracę w samorządzie. - Moim zamiarem było zrównanie tych diet. Dietę trzeba sobie wypracować. Nie ma mnie na sesji - nie dostaję. Chciałbym, żeby to byli radni, którzy pracują - podkreśla Myrda.



Paweł Kleszcz, sekretarz powiatu mówi wręcz o... procentowym taryfikatorze potrąceń. - 30 za brak na sesji, 20 - za brak na komisji i dyżurze. Sumuje się to do maksymalnie 70 proc. potrącenia - wyjaśnia Paweł Kleszcz.



Za przyjęciem takich zasad rozliczeń - przy stuprocentowej frekwencji - głosowali wszyscy radni. W tym Tadeusz Madziarczyk - lider opozycyjnego ugrupowania w powiecie. - Tu nie ma usprawiedliwień typu choroba. To nie jest zakład pracy. Jesteśmy wybrani po to, żeby reprezentować mieszkańców Lubina. Jak jestem chory, to nie reprezentuję - mówi Madziarczyk.



To może może być modelowe rozwiązanie dla wszystkich polskich samorządów - twierdzi Robert Wierzbicki, również radny powiatu, ale z sąsiedniej Legnicy.



Zmiana rozliczania radnych w Lubinie przyniosła efekty. Zarówno na ostatniej sesji powiatu, jak i na wszystkich kolejnych posiedzeniach różnych komisji, a nawet na dyżurach nie zdarzyło się by któryś z radnych był nieobecny. Bo, jak twierdzi sekretarz starostwa, zasada jest prosta: - To nie jest tak, że - jak mówi powiedzenie - czy się stoi, czy się leży. Nie ma żadnego usprawiedliwienia dla twojej - drogi radny - nieobecności.

dr hab. Jerzy Korczak
dr hab. Jerzy Korczak
Uniwersytet Wrocławski

Ustanowiony przez ustawodawcę tzw. wolny mandat radnego jest do tego stopnia wolny, że poza obowiązującym nas wszystkich odpowiedzialnością prawną i karną,radny tak naprawdę nie ponosi żadnej odpowiedzialności. W związku z tym możliwości jakiekolwiek dyscyplinowania radnych, w tym także sankcjonowania ich zachowań, są praktycznie żadne. Jest wprawdzie moda w lokalnych samorządach na tworzenie tzw. kodeksów etycznych radnych, ale - bądźmy szczerzy - żaden z nich nie przewiduje, bo nie może, żadnych sankcji z powodu naruszenia tego typu kanonów. Sporządzanie listy frekwencji na posiedzeniach, głosowaniach i komisjach, a tym bardziej podawanie jej do ogólnej wiadomości nie leży w żadnym z zadań urzędów administracji publicznej. Kar finansowych nie można zastosować, bo nie ma do tego podstaw prawnych. Jest tylko bat i marchewka pod tytułem "dieta". Metody jej naliczania i wypłacania ustanawia sobie każda gmina i nikt nie może jej tego narzucić. Jeżeli radni otrzymują diety za tzw. czynność - sprawa jest prosta. Nie ma ich na posiedzeniach - nie dostają pieniędzy. Sytuacja się komplikuje, gdy mamy do czynienia z wypłacaną za cały miesiąc dietą ryczałtową. System przewiduje potrącenia za nieobecności. Tyle, że w sporej liczbie rad miast, gmin i powiatów przewodniczący może usprawiedliwić nieobecność radnego. I przeważnie usprawiedliwia bez żadnych ograniczeń.

A co z odpowiedzialnością za obietnice wyborcze kandydatów, które potem są nierealizowane? Nic. W jednym z orzeczeń sądowych stwierdzono, że taka obietnica nie jest oświadczeniem wiążącym w rozumieniu przepisów kodeksu cywilnego ponieważ osoba, która je składa nie ma do końca wpływu na ich realizację.

A może pod pręgierz?

"Politycy znaleźli się pod pręgierzem opinii publicznej" - to często powtarzane współcześnie określenie słyszymy, gdy społeczeństwo piętnuje i krytykuje nieudolne, a czasem niezgodne z prawem, działania naszych wybrańców w sejmie, sejmiku, radach miejskich, powiatowych czy gminnych.

Wywodząca się ze średniowiecza "kara pręgierza" utrzymała się na Dolnym Śląsku do połowy XVIII w. Sam pręgierz, którego replika stoi na wrocławskim Rynku, był miejscem wykonywania specyficznych kar. Miały one napiętnować czyn skazanego, a jednocześnie przestrzec innych przed próbą dokonania występków jakich dopuścili się skazańcy.Nawet jednak w czasach gdy publiczne kary były powszechne, rzadko w ten sposób i w tym miejscu dyscyplinowano rajców miejskich.

Pod pręgierzem pojawiali się przede wszystkim pospolici przestępcy, fałszerze pieniędzy i dokumentów, oszuści czy nieuczciwi sprzedawcy. Ci ostatni mogli zostać wychłostani za m.in. oszustwa na wadze lub sprzedawani złej jakości produktów. O ówczesnych politykach kroniki milczą.

Najczęstszą formą kary cielesnej była chłosta przy pomocy rózgi lub kija. Maksymalna liczba uderzeń w plecy wynosiła 24. Najczęściej jednak wymierzano godzinną karę stania pod pręgierzem. W ten sposób dyscyplinowano mącicieli spokoju, kobiety za pyskówki, a nawet osoby dopuszczające się zdrady małżeńskiej. Największą formą tej kary było jej upublicznienie. Mieszkańcy szydzili z ukaranych, a nawet rzucali łajnem końskim (nie wolno było celować w głowę).

Przy pręgierzu także wykonywano kary piętnowania, obcinania rąk, uszu, nosa i włosów. Często ich dodatkowym elementem była karna relegacja z miasta. Pręgierz służył ponadto jako miejsce, w którym dokonywano publicznych prezentacji dowodów przestępstwa, zawieszano na nim m.in. fałszywe miary i wagi, palono sfałszowane dokumenty, wylewano rozcieńczane wino.

Reklama

Komentarze (0)
Dodając komentarz do artykułu akceptujesz regulamin strony.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.