Radio Wrocław Kultura: Maurycy Nowakowski - "Plagiat"

Radio Wrocław Kultura | Utworzono: 2016-01-18 16:30 | Zmodyfikowano: 2016-01-18 16:30
Radio Wrocław Kultura: Maurycy Nowakowski - "Plagiat" -

Maurycy Nowakowski : Plagiat

thriller psychologiczny

W trakcie manifestacji kulturalnej na wrocławskim rynku dochodzi do zamieszek studentów z agresywną grupą młodych narodowców. Od ciosów nożem ginie para studentów Europejskiej Wyższej Szkoły Dziennikarstwa i Komunikacji – Wojtek Krzykowski i Barbara Świątnicka. Policja i media szybko wydają wyrok, uznając, że za tym przypadkowym zabójstwem stoją narodowcy. Marcin Faron, młody dziennikarz piszący o kulturze do tygodnika „Korespondent”, ma jednak pewne wątpliwości. Znudzony nieco tematyką kulturalną rozpoczyna nieformalne dziennikarskie śledztwo. Gdy kilka tygodni po bijatyce na rynku w zamachu bombowym ginie Anita Komar, wykładowczyni EWSDiK oraz bliska współpracowniczka Krzykowskiego i Świątnickiej, Faron jest już niemal pewien, że ma do czynienia z nieprzypadkowym łańcuszkiem śmierci.

Videograf – Chorzów, grudzień 2015.

Maurycy Nowakowski napisał cztery książki biograficzne (m.in. o Philu Collinsie i Peterze Gabrielu) oraz jedną powieść pt. „Okrągły przekręt” (2013, wydawnictwo Anakonda), opowiadającą o kulisach korupcji w polskim futbolu.



Centrum miasta
Wojtek Krzykowski spokojnym krokiem zbliżał się do budynku uczelni. Zbiórka przed marszem na rynek wyznaczona została na godzinę siedemnastą. Było za pięć. Cieszył się tą imprezą. Traktował ją jak miłą nagrodę za ciężko przepracowane ostatnie tygodnie. Za co się nie zabierał, wszystko kończyło się sukcesem. Opłaconym, co prawda, dużym wysiłkiem, ale przecież takie sukcesy smakują najlepiej. Pozaliczał wszystkie egzaminy, wraz z Basią zakończyli pracę nad książką, na horyzoncie pojawił się renomowany staż w Londynie. Wszystkie projekty public relations, które wziął na siebie i robił na boku, wypaliły. Wyrobił dwieście procent normy. Miał dwadzieścia trzy lata i wreszcie poczuł się dobrym materiałem na dziennikarza. Poza tym Rollowany rock, napisana wspólnie z Basią Świątnicką obrazoburcza monografia muzyki rockowej, napawał go dumą i nadzieją. Był pewny, że już jesienią znajdą dobrego wydawcę, a po premierze będą się o nich biły największe redakcje. Dużą ulgę przyniosło mu też zakończenie bezsensownego związku z Anitą. Od tego wieczoru, gdy jej powiedział, że odchodzi, miał do siebie więcej szacunku. Znów był facetem, który podejmuje decyzje. Nawet trudne. I bierze za nie pełną odpowiedzialność. Czuł ekscytację i nie dopuszczał do siebie żadnej myśli, która mogłaby mu zepsuć nastrój. Cieszył się przekonaniem, że ma nad wszystkim kontrolę. Nawet nad lekkim uczuciem niepokoju, które wzrastało teraz, gdy zbliżał się do uczelni. Wiedział, że niepokój wiąże się z Basią. Od kilku tygodni towarzyszył mu przed każdym spotkaniem z nią.
Pierwszy raz poczuł ten niepokój, gdy skończyli pisać Rollowany rock i spotkali się na uczelnianym korytarzu. Ciągle jeszcze rozmawiali o książce, przeżywali przeprowadzone wywiady, dyskutowali o kontrowersyjnych źródłach, ale już wisiały między nimi dwa zasadnicze pytania: „Kim my właściwie dla siebie jesteśmy?” i „Czy ta książka będzie ostatnią rzeczą, jaką zrobimy wspólnie?”. Spojrzał wtedy w jej oczy i dostrzegł w nich niemą prośbą o tradycyjną randkę. Nie spotkanie organizacyjne, nie dyskusję przy piwie o historii rocka, nie burzę mózgów, ale prawdziwe romantyczne wyjście, podczas którego ona byłaby piękną kobietą, a on przystojnym, szarmanckim mężczyzną. Wystraszył się wówczas. Nie był gotów na taką zmianę ról, ale zapamiętał wyraz jej oczu i pozwolił tej perspektywie kwitnąć w swoim umyśle. Dziś, idąc na marsz studentów, planował wspólny wieczór z Basią. Zebrał siły, żeby zaproponować kino, kolację i spacer, trzy atrakcje, które są często wprowadzeniem do atrakcji czwartej, decydującej – zwykle zmieniającej przyjaźń w romans.
Zaskoczył go nieprzebrany tłum gromadzący się na dziedzińcu uczelni. Gotowych do wymarszu, uzbrojonych w transparenty i flagi, było minimum pięciuset studentów i studentek. A ekipa Europejskiej Wyższej Szkoły Dziennikarstwa i Komunikacji to przecież tylko część spodziewanych uczestników marszu. Udział zapowiedziało jeszcze pięć innych uczelni. Spojrzał w niebo. Ciemne chmury też miały swoją zbiórkę, ale jeszcze nie padało. Poczuł dumę, że uczestniczy w czymś tak dużym i jednoznacznie pozytywnym. Sukces manifestacji jest także jego sukcesem! „Nie dajmy sobie tego zepsuć” – pomyślał, przypominając sobie o SBC i ich „koniu trojańskim”.
Wypatrzył Basię. Stała z brzegu, otoczona gromadką koleżanek. Wyglądała jakoś inaczej. Kilka sekund zastanawiał się, na czym polegała inność i doszedł do wniosku, że chyba nigdy nie widział jej w spódnicy. Dojrzała go i pomachała ręką. Podszedł, rzucił ogólne „cześć” wszystkim w pobliżu i przytulił Basię. Pełnym oddechem wciągnął woń jej lekkich, słodkich perfum. Ukradkowe uśmieszki wymienione przez jej koleżanki świadczyły, że już się o nich plotkuje. Nawet go to ucieszyło.
Wyruszyli z pięciominutowym opóźnieniem. Od wyjścia z dziedzińca eskortowała ich policja, której głównym zadaniem było pilnowanie ruchu na drodze. Ulice na czas przemarszu zostały wyłączone z ruchu samochodowego. Posuwali się środkiem jezdni w stronę centrum miasta. Po drodze dołączały do nich liczne ekipy innych uczelni. Tłum gęstniał. Grupa poszerzała się i rozciągała do tego stopnia, że przy wejściu na rynek zrobił się kilkuminutowy korek. Gardło od strony placu Dominikańskiego okazało się zbyt wąskie. Gdy wlali się na rynek w liczbie około czterech tysięcy, rozwinęli flagi i transparenty. Najgłośniejsza i najaktywniejsza grupa wiodąca odpaliła race. Szarzejące powietrze rozświetliły jaskrawe żółto-czerwone barwy Wrocławia. Wielki transparent z napisem Wrocław Otwartym Sercem Europy zawisł nad tłumem i łopotał poruszany wiatrem.
Zrobiło się ciasno. Policjanci zniknęli z widoku, tłum zjednoczył się samoistnie. Wojtek poczuł na plecach oddech maszerujących za nim ludzi. Coraz ciężej było się ruszać w tym ścisku. Rozejrzał się bystro na boki.
– Anita! – szepnął pod nosem.
Twarz jego byłej kochanki mignęła mu w tłumie, ale po ułamku sekundy utonęła w zalewie innych twarzy. „To niemożliwe – pomyślał. – Ona jest w Warszawie”. Spojrzał na Basię. Szła obok niego, ramię w ramię.
– Oby się tylko nie rozpadało! – szepnęła mu do ucha.
Uśmiechnął się do niej. Ruszyli wokół rynku. Niechcący trącił jej rękę. Po chwili jej szczupłe palce wśliznęły się w jego dłoń i zacisnęły. Odwzajemnił uścisk. Szli miarowym krokiem, czując ciepło tłumu. Siła młodzieńczej jedności ogarnęła rynek. Wrocławski głód kultury europejskiej, niesiony studenckim entuzjazmem, pokazał swój ogrom. Odpalono kolejne race. Ktoś za plecami Wojtka potknął się i oparł ciężko na jego plecach, ratując się przed upadkiem.
Poleciały pierwsze kropelki deszczu, niebo zaciągnęło się szczelnie granatowymi chmurami. Race dogasały. Zrobiło się ciemno. Fala zimnego powietrza przepłynęła po szyi Wojtka, więc odruchowo postawił kołnierz kurtki. Zrobili pełne koło, w planach mieli jeszcze jedno i wyjście z rynku w stronę Odry, prosto na Wyspę Słodową. Deszcz coraz mocniej zacinał. Ludzie szli ciasno przytuleni do siebie, tworząc żywą falę o gęstości trudnej do przebicia. Wojtka zakłuło coś pod łopatką, odwrócił się, by zobaczyć dziewczynę otwierającą parasol. „Sorry” – bąknęła, widząc jego zdziwione spojrzenie. Mrugnął do niej, sygnalizując, że nic się takiego nie stało. Rozległ się uciążliwy, wiercący bębenki gwizd. Demonstranci rozglądali się ze zdziwieniem.
– Co to? – Łagodny głos Basi z trudem przebił się przez ogólny harmider.
Wojtek wzniósł się na palcach, starając się ogarnąć wzrokiem tłum, ale okazało się to niewykonalne. Miał już na końcu języka standardowe „nie wiem”, gdy zobaczył obraz, który momentalnie rozwiał jego wątpliwości. Mniej więcej dwadzieścia metrów od nich, na wysokości pręgierza, działo się coś, co przypominało ludzkie domino w kontakcie z tajfunem. Brutalnie rozepchana grupa studentów runęła na ziemię, ciężarem własnych ciał kładąc kolejne rzędy. W samym środku tłumu zrobiła się „łysina”, jakby ktoś wycinał zboże na polu. Przerażający turkot tratowania, krzyki i piski przecięły powietrze. Ponownie rozległ się gwizd. Ludzkie „domino” ruszyło z drugiej strony, jakieś trzydzieści metrów od nich.
– To SBC! – Wojtek krzyknął do ucha Basi. – Jednak będzie zadyma!
W jej oczach rozlał się niepokój. Fala uderzeniowa dotarła do nich. Wojtek objął mocno Basię w chwili, gdy poczuli mocny przechył, który omal nie położył ich wszystkich na rynkowym bruku. Z trudem ustali, opierając się ciężko, całym ciężarem ciała o stojących obok studentów. Niedaleko rozpętała się bijatyka. Dwóch łysych okładało jakiegoś klęczącego chłopaka, szarpiąc go za gęstą czuprynę. Ze złamanego nosa trysnęła krew. Wystrzeliły petardy, do oczu wdarł się piekący gaz. Kilka osób niemalże równocześnie zaczęło krzyczeć: „Kurwa, co się dzieje?! Zostawcie ich!”.
– Gdzie jest policja?! – Wojtek coraz bardziej nerwowo rozglądał się, próbując jak najwyżej wznieść się na palcach. Wykręcił się o sto osiemdziesiąt stopni. Białe czapki, niebieskie mundury i żółte plastrony majaczyły w tłumie, mniej więcej dwadzieścia metrów od nich, tuż obok McDonalda. Co jest z nimi? Nie widzą, co się dzieje, czy nie mogą się przedrzeć?!
– Spróbujcie ich przepuścić!
Ktoś potężnie uderzył go łokciem w kark. Osłonił Basię i odepchnął agresora. Linia frontu niebezpiecznie się zbliżała. Dwa kotłujące się młyny wciągały kolejne rzędy ludzi. Kilkadziesiąt osób chwiało się, ledwo utrzymując równowagę. Trzy dziewczyny z piskiem runęły w ich stronę. Na plecach Wojtka ktoś oparł łokieć, nie chcąc zostać stratowanym, i pchnął go lekko do przodu. Gwizd, strzał petardy, gaz, łzy w oczach, chusteczki zasłaniające twarz. Wszystko działo się jak na puszczonym zbyt szybko pokazie slajdów. Zrobiło się gęsto i ciasno. Z nieba lunął deszcz, jakby chciał ostudzić rozpalone głowy. Kurwa, gdzie jest policja?! Odwrócił głowę w ich stronę, ktoś się przeciskał, rozpychając, niemalże tratując ludzi. Od strony empiku maszerował oddział policji, przepychając stłoczonych studentów.
Basia popatrzyła na Wojtka i mocniej ścisnęła jego rękę. Bała się. Ładnie jej było z mokrymi włosami. Ciemne kosmyki lepiły się jej do policzków. Wystraszone oczy stały się jeszcze większe i jeszcze bardziej niebieskie. Chciał ją uspokoić. Już nachylał się do jej ucha, ale znów poczuł ukłucie w plecy. Tym razem cieńsze, głębsze i boleśniejsze. Jakby jakaś ostra długa igła przebiła najpierw cienki ortalion kurtki, bluzę i koszulkę, by rozciąć skórę i wejść jeszcze głębiej, łagodnie wpłynąć do samego środka wnętrzności. Odruchowo jęknął i złapał się za brzuch. Zalała go mrożąca fala zimna. Na przedzie znów wybuchły race. Ból narastał i unieruchomił Wojtka. Nie miał siły się odwrócić. Przed oczami miał gorejące kolory wrocławskiej flagi – czerwień i żółć. Ktoś go potrącił i przepchnął się przez chaotyczny tłum. Wojtek potarł dłonią plecy, po czym spojrzał na dłoń. Była czerwona i lepka od ciepłej krwi. Osunął się na kolana, dłoń Basi wyśliznęła się spomiędzy jego palców. Ktoś runął na niego z głośnym krzykiem, potykając się o jego ciało. Zerknął jeszcze kątem oka na Basię, by dojrzeć ją klęczącą tuż obok, w kałuży krwi. Stojąca za nim dziewczyna wrzasnęła rozpaczliwie. Podenerwowany męski głos nawoływał, żeby wezwać pomoc: „Pogotowie! Kurwa, ludzie leżą we krwi!”. Wojtek z trudem łapał powietrze, jakby płuca nie chciały już pracować. Oddech przyśpieszał samoistnie, świat spowalniał. Ciężkie powieki opadały jak teatralna kurtyna i podnosiły się z coraz większym trudem. W tych pojedynczych kadrach widział Basię. Ktoś próbował ją podnieść z ziemi, ale ona leżała bezwładnie, z zamkniętymi oczami, jakby pogrążona w najgłębszym śnie. Nad nim nachylały się przerażone twarze młodych ludzi. Obraz skrył się za mgłą. Powieki opadły po raz ostatni.

Reklama

Komentarze (1)
Dodając komentarz do artykułu akceptujesz regulamin strony.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.
~mirusia2016-01-20 09:03:58 z adresu IP: (109.243.xxx.xxx)
już się nie mogę doczekać :)