Jurassic World: Upadłe królestwo ***

Jan Pelczar | Utworzono: 2018-06-12 11:16 | Zmodyfikowano: 2018-06-12 11:17

Trzy lata temu wybrałem się na „Jurassic World” w poniedziałek i z tamtego wieczoru bardziej w pamięć zapadł mi krwawy odcinek „Gry o tron” – do sprawdzenia tutaj. Tym razem znów padło na poniedziałkowy wieczór, a konkurencją dla dinozaurów było „Westworld”. Na przykładzie drugiego sezonu serialu HBO można zrozumieć, jak scenarzyści „Upadłego królestwa” marnują potencjał. Mają w rozmaitych punktach fabuły zagadnienia z inżynierii genetycznej, biologii syntetycznej i nieuchronnych zmian technologicznych, ale nie wgłębiają się w żadne niuanse – wręcz przeciwnie: bawią się nimi jedynie, jak starymi dobrymi strachami. Nie ma w piątej części serii nic nowego. Już przed powodzią 1997 roku mogliśmy emocjonować się w kinach katastroficznym filmem z wulkanem w roli głównej, „Górą Dantego” z Piercem Brosnanem. Gdy muł opadł, jesienią była powtórka na „Wulkanie” z Tommym Lee Jonesem. Po latach także wybuchy wulkanu, pełznąca lawa i deszcz ognistych odłamków stanowią najbardziej efektowne sceny – tym razem w filmie o katastrofie zagrażającej dinozaurom na Isla Nublar. Bohaterowie z poprzedniej części, znów grani przez Chrisa Pratta i Bryce Dallas Howard wracają stworom na ratunek, wykorzystywani przez kolejnych milionerów i kłusowników. Serialowe gwiazdy Daniella Pineda i Justice Smith służą tylko za tło. Realizatorzy znakomicie ogrywają zaś to, na co widzowie czekają: cienie dinozaurów, scenę schowania się w pojeździe, chwilę triumfu po udanej ucieczce, która zamienia się w horror. I pojedynki między prehistorycznymi gadami.



Kiedy akcja przenosi się z Isla Nublar do wielkiej posiadłości, napięcie siada, a górę bierze to, co Deadpool nazwałby „leniwym pisaniem scenariusza”. Wizualnie film nabiera wtedy sznytu wojennego kina w stylu „Tylko dla orłów”, czy „Dział Nawarony”. Wątek dziewczynki, która podpatruje bohaterów dramatu z ukrycia i mimowolnie poznaje swoją tożsamość, w takiej, a nie innej scenerii, z deszczem i potworami, przywołuje na myśl stary dobry „Labirynt fauna”. Momentów, gdy kataloński reżyser J.A. Bayona i jego operator Oscar Faura dają nastrojowe kino akcji, nie brakuje. Choreografia fryzury zepsutego bogacza, w którego wcielił się Toby Jones bywa mistrzowska. Ale to wszystko za mało na mielizny przewidywalnej nudy pomiędzy. I na finał, który był oczywisty od samego początku. Ktokolwiek będzie musiał wybrnąć z zamieszania po „Upadłym królestwie” w szóstej części, powinien dostać większą wolność, by w końcu odejść od schematów. One ciągle nas bawią, szczególnie że Chris Pratt się sprawdził, ale pora zacisnąć szczęki i nie zmieniać raptorów w kolejnych Obcych, Godzille i inne seryjnie mutujące potwory. Jeśli „Jurassic World” ma być udaną trylogią, pora na zaskakujące zakończenie.



Reklama

Komentarze (0)
Dodając komentarz do artykułu akceptujesz regulamin strony.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.