Wszystko w porządku, Koss (ZOBACZ, POSŁUCHAJ)

Michał Kwiatkowski | Utworzono: 2015-09-14 06:06 | Zmodyfikowano: 2015-09-14 06:05

Paul Kossoff urodził się w Londynie, 65 lat temu, jako drugie dziecko Jennie i Davida Kossoffów. Gen estradowy od samego początku był wpisany w jego DNA, a to z tego względu, że Kossoff senior należał do grona najzdolniejszych brytyjskich aktorów lat 50-tych. Zresztą uhonorowany został BAFT-ą za rolę w "Młodych Kochankach" w 1954 r.

Mały Paul dość szybko zaczął zdradzać talent muzyczny. W wieku 8 lat ojciec kupił mu pierwszą gitarę wraz z króciutkim i prostym podręcznikiem, jaki w mig opanował. Jego brat, Simon Kossoff, tak wspominał ten czas: „Ojciec powiedział, że jeżeli Paul chce się uczyć grać, powinien to robić właściwie. Zapisał go więc na prywatne lekcje do niejakiej Blanche Monroe. Ale Paul był muzycznym dyslektykiem, nie potrafił czytać nut. Miał za to genialny słuch – wszystko w mig chwytał i potrafił z zatrważającą precyzją powtórzyć”. Talent czystej wody.

Kossoffowi dane było doświadczyć trzech fundamentalnych muzycznych objawień. W kolejności chronologicznej: Clapton, Hendrix, Green.

Jako 15-latek zobaczył na koncercie Erica Claptona grającego u boku Johna Mayalla w jego Bluesbrakers. Jak sam wielokrotnie przyznawał, ten dzień miało ogromny wpływ na jego życie – to nasycone bluesową barwą, gładkie i elastyczne brzmienie sprawiło, że Kossoff postanowił zostać profesjonalnym muzykiem.

Początki były takie, że powrócił do nauki gry na gitarze, a konkretnie zaczął uczęszczać na lekcje do sesyjnego muzyka, Colina Falconera. Zatrudnił się również w londyńskim sklepie muzycznym Selmer's Music Store. Tam poznał twórczość czarnoskórych gitarzystów (John Lee Hooker, Albert i B.B. King) oraz pewnego, nowo przybyłego ze Stanów muzyka. Jak wspominał w 1976 r. na łamach Guitar Playera: „Pewnego dnia, kiedy myłem podłogę, w sklepie pojawił się dziwny gość. Ubrany w wymyślny, kolorowy strój, który na pewno nie był pierwszej świeżości. Wziął do ręki gitarę i od niechcenia zaczął grać coś co przypominało późniejsze „Little Wing”. Sprzedawca nie mógł uwierzyć w to co słyszy, a ja zwariowałem na jego punkcie. Pokochałem go. Był moim bohaterem”.

To był początek 1967 r., a owym gościem był oczywiście Hendrix. Kossoff postanowił, że czas najwyższy zacząć grać w zespole.

W 1967 r. dołączył do Black Cat Bones. Ten skład miał już pewną renomę, a po dołączeniu doń Kossoffa, zaczął regularnie grać w londyńskim Marquee. A tam scenę dzielili z Ten Years After, Jethro Tull gdzie gitarzystą był jeszcze Mick Abrahams oraz z Fleetwood Mac. I to właśnie z Peterem Greenem, liderem Mac, Kossoff miał spędzić wiele godzin na jammowaniu, co miało wielki wpływ na jego późniejsze brzmienie.

Obok Kossoffa, najważniejsza postacią w Black Cat Bones był perkusista Simon Kirke. W 1968 r. grupa zaczęła występować u boku bluesmana Championa Jacka Dupree, a w kwietniu tego roku Kirke i Kossoff wzięli udział w nagraniu jego albumu "When You Feel the Feeling You Was Feeling". Po tej nobilitującej sesji, młodzi muzycy (18 i 17 latek!) stwierdzili, że czas na kolejny etap.

"Pierwszy raz kiedy go spotkałem, grałem jeszcze w składzie Brown Sugar. Kiedyś przyszedł na nasz koncert i powiedział, ze chciałby z nami pojamować. Zapytałem, czy ma gitarę. Odpowiedział „Tak, w samochodzie” - po czym poszedł po swojego Les Paula. Zagraliśmy "Stormy Monday Blues", coś B.B. Kinga i kilka innych numerów. I było tak, jakby czas się zatrzymał. Wiedziałem, że musimy założyć zespół (…). Najlepszą rzeczą w Kossie było to, że grał z taką pasją jakby od tego zależało jego życie”.

Tak Paul Rodgers mówił o Paulu Kossoffie. A wspomnianą powyżej grupę, obok Rodgersa, Kossoffa i Kirke'a, uzupełnił młodzian, 15 letni basista, Andy Fraser.

Na jeden z pierwszych koncertów nowego tworu jaki jeszcze nie legitymował się żadną nazwą, pofatygował się ojciec brytyjskiego bluesa, Alexis Korner. Po usłyszeniu tego co i jak grają, zaakceptował fakt, że ma do czynienia z fenomenem i oddał im nazwę zespołu jakim kierował, czyli Free at Last, doradzając jednak, aby skrócili ją do samego Free.

Z pomocą Kornera młoda grupa podpisała kontrakt z wytwórnią Island, i po 6 miesiącach wydała doskonały debiut „Tons of Sobs”. Album kłujący swą blues rockową żarliwością niczym tłuczone szkło.

Free zostało zauważone, ale oszałamiający sukces nie nadchodził. Kossoff nieco rozczarowany postanowił powalczyć o posadę gitarzysta Jethro Tull a gdy to się nie udało,  The Rolling Stones – ale w miejsce Micka Abrahamsa/Briana Jonesa przyjęto odpowiednio Martina Barre'a i Micka Taylora.

Kossoff zyskał jednak rozpoznawalność, co objawiło się m.in. tym, że latem 1969 r. supportując Blind Faith w Stanach, Clapton był bardzo mocno zafascynowany oszczędnym acz wykwintnym stylem gry swojego młodszego kolegi i korzystać miał z jego wskazówek... A kilka miesięcy później, Free wydali trzeci album i karta się odwróciła.

Czy jest ktoś na świecie, kto nie zna tej piosenki? W czerwcu 1970 r. wydany został album "Fire and Water". Singiel go pilotujący, "All Right Now", za Oceanem wspiął się na miejsce 4 listy przebojów, w Wielkiej Brytanii zaś wylądował na miejscu 2. Powodzenie eksplodowało z siłą epidemii. Z miejsca wyprzedano bilety na koncerty w USA, Europie i Japonii. Niedługo potem Free grali na głównej scenie festiwalu na wyspie Wight, obok Hendrixa, The Doors, Milesa Davisa, odbierali laury z rąk 600 tyś. publiczności.

Ale sukces sprawił, że Island domagało się kolejnego przeboju. Presja, stres i zmęczenie wywołane permanentnym koncertowaniem, odbiły się na nieprzygotowanych na to muzykach. W zespole rozpoczęły się tarcia. Fraser i Kossoff optowali za utrzymaniem dotychczasowego muzycznego kursu. Z kolei Rodgers i Kirke dążyli do bardziej przebojowego brzmienia. Wynikiem był nierówny album "Highway", jaki nie powtórzył losu poprzednika i przepadł na listach. Kossoff, który wyjątkowo źle znosił katastrofalną atmosfera pomiędzy niedawnymi kolegami, dodatkowo zmagał się z traumą po niepodziewanej śmierci Hendrixa.

Wszystko to skumulowało się w jednym momencie, ciśnienie było zbyt duże, balon pękł. Free po raz pierwszy ogłosili swój rozpad w 1971 r.

Paul Kossoff wrócił do zmartwychwstałego zespołu w 1972 r., choć jego udział w powstawaniu kolejnych nagrań był już incydentalny. Zresztą na "Heartbreaker" podpisany jest jako muzyk sesyjny. Po wydaniu tego albumu, jaki okazała się łabędzim śpiewem kwartetu, Free na dobre zakończyło działalność.

Rozpad ukochanej grupy źle wpłynął na słabego psychicznie Kossoffa, który pogrążał się z wolna w heroinowym odlocie. Życie otulone codzienną rutyną ćpania przybierało na sile, i nic nie było go w stanie odciągnąć od strzykawki. Nawet powołanie kolejnego projektu, jakim był Back Street Crawler. Grupa wydała dwa albumy, a na jednym z nich Kossoff przypomniał, że był muzykiem obdarzonym niesamowitą wrażliwością, który skromnymi środkami potrafił stworzyć prawdziwie magiczną muzykę.

Rodgers i Kirke z powodzeniem kontynuowali karierę poza Free, w Bad Company. Kossoff i jego Back Street Crawler nie wzbudzali tak dużego zainteresowania jak nowy zespół duetu wywodzącego się z Free, za jakim dodatkowo stała wytwórnia Swan Song, powołana do życia przez Led Zeppelin.

Potrzeba utrzymania się na niełatwym rynku muzycznym, stres i niehigieniczny tryb życia dawały się  gitarzyście mocno we znaki. W 1975 r. hospitalizowano go w Londynie, i po pół godzinnej reanimacji zdołano przywrócić wstrzymaną akcję serca. Było to jednak smutne preludium do tego co stało się w marcu roku następnego. Dokładnie 19, podczas pracy nad nowym materiałem, na pokładzie samolotu lecącego z Nowego Yorku do Los Angeles, nadwyrężone serce muzyka zabiło po raz ostatni.

Do inspiracji jego grą otwarcie przyznają się Warren Haynes (powyżej), Gary Rossington (Lynyrd Skynyrd), Angus Young czy Audley Freed, były gitarzysta The Black Crowes.

W 2003 r. Rolling Stone umieścił Paula Kossoffa na 51 miejscu 100 najważniejszych gitarzystów wszech czasów, z kolei jedną z jego gitar od wielu lat posiada i do niedawna grał na niej w studiu i podczas niezliczonych koncertów, Dave Murray. Tak, ten Dave Murray z Iron Maiden.

I pomimo tego, że żył tak krótko, Koss udowodnił, że w muzyce od tony efekciarstwa ważniejsza jest szczerość i prostota zagrana z sercem.

Jego prochy spoczęły w północnym Londynie, zaś rodzina jako epitafium zadedykowała mu nieśmiertelne "All Right Now".

Reklama

Komentarze (0)
Dodając komentarz do artykułu akceptujesz regulamin strony.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.