Derby dla Turowa. Zadecydowała czwarta kwarta

Bartosz Tomczak | Utworzono: 2015-12-07 22:25 | Zmodyfikowano: 2015-12-07 21:53

Derby od mocnego uderzenia zaczął Cameron Tatum. Trafił trójkę ze szczytu (po zasłonie), potem wymusił faul (punkt z linii) by za moment raz jeszcze wjechać pod kosz, tym razem już mijając wszystkich rywali. Amerykanin po 3 minutach miał 6 punktów, a Turów prowadził 10:4. Przy kolejnej udanej akcji gości – wejściu Daniela Dillona trener Rajković nie wytrzymał i wziął czas (4:12). Pomogło bo przez kolejne 3 minuty zgorzelczanie nie trafili do kosza (8:12). Lepsza obrona Śląska to jedno, drugie to atak. Po tej stronie parkietu gospodarze tracili piłkę w czterech kolejnych posiadaniach, trzykrotnie robiąc błąd kroków, raz przewinienie ofensywne. Wrocławianie grali głównie do środka, choć na nieco ponad minutę przed końcem otworzyli się na dystansie – trafił Anthony Smith (15:19). Akcja końcówki pierwszej kwarty należała jednak do Tatuma (8 punktów w kwarcie), który zaliczył efektowne wejście zakończone wsadem jedną ręką. To były ostatnie punkty w tej odsłonie. Turów prowadził 21:15.

Wsad mieliśmy też na starcie drugiej kwarty – zapakował wtedy Jarvis Williams. Śląsk w ogóle zaczął dobrze – trzy skuteczne akcje na dzień dobry. Trener Piotr Ignatowicz nie czekał i po zaledwie dwóch minutach wziął czas, bo przewaga jego zespołu stopniała do dwóch punktów (23:21). Po przerwie na żądanie oba zespoły było blisko, a kibice w Orbicie tylko westchnęli z podziwem kiedy potężną "czapę" (typ na blok kolejki) założył (a raczej ściął piłkę jak na siatkarskim parkiecie) Filip Dylewicz, kiedy trójkę z rogu rzucał Norbert Kulon. Częściej we wrocławskiej hali można było słyszeć jednak wrzawę i oklaski. Tak było chociażby kiedy spod obręczy skończył Jarvis Williams i mieliśmy remis – 25:25 po 4 minutach drugiej kwarty. Minutę później było już 27:25 dla gospodarzy – znów Williams spod kosza (11 punktów w kwarcie). W końcówce pierwszej połowy lepiej wyglądał Turów – m.in. dlatego, że dobrze grał Daniel Dillon. Różnica między drużynami wynosiła jednak tylko punkt. Na sekundę przed końcem trójkę trafił Witalij Kowalenko i Śląsk przegrywał do przerwy tylko 37:38.

Statystyka pierwszej połowy? Rzuty wolne obu drużyn i katastrofalna skuteczność. Śląsk trafił z linii 3/8, Turów 3/10.

Po powrocie z szatni grę prowadzili Amerykanie. Dla Śląska na otwarcie dwa razy trafił Williams, a trójkę dorzucił Madden, a dla Turowa punktował Tatum. Efekt? Prowadzenie Śląska 45:40 po 3 minutach drugiej połowy. Wrocławianie stracili prowadzenie dopiero w ostatnich sekundach trzeciej kwarty, kiedy spod kosza trafił Mateusz Kostrzewski (chwilę wcześniej trafił jeszcze trójkę z rogu). To były ostatnie punkty w tej odsłonie. Turów był lepszy 55:54. Sama trzecia kwarta była jednak ciężka do oglądania. Tempo było szarpane, a celnych rzutów niewiele.. Śląsk miał 5/14, Turów 6/14.

Goście odskoczyli na początku decydującej odsłony. Zrobili serię 8:0 (w tym duża trójka od tablicy Kostrzewskiego i  celny rzut zza łuku Jovana Novaka). Po dwóch minutach Turów prowadził 63:54. Emil Rajković szybko wziął przerwę na żądanie, ale po niej znów punktowali zgorzelczanie - pod kosz wszedł Dillon (dwukrotnie) i raz Dylewicz (69:54). Fatalną serię gospodarzy 0:14 (!!) przerwał dopiero - po pięciu minutach - celnym rzutem spod kosza Jarvis Williams. Wrocławianie jeszcze próbowali, ale celne trójki Heatha i Jankowskiego to były jedyne przebłyski w fatalnej czwartej kwarcie. Turów małymi kroczkami wygrał trzeci mecz z rzędu. Śląsk przegrał szóste kolejne spotkanie, w tym piąte na własnym parkiecie.

Śląsk Wrocław - PGE Turów Zgorzelec 72:85 (15:21, 22:17, 17:17, 18:30)

Śląsk: Williams 23, Heath 11, Smith 11, Madden 9, Jankowski 9, Kowalenko 7, Stawiak 2, Jarmakowicz 2, N. Kulon, Chanas, Sutton, M. Kulon

PGE Turów: Dillon 26, Dylewicz 18, Tatum 13, Novak 9, Krestinin 8, Kostrzewski 7, Marek 2, Gospodarek 2, Karolak, Prostak.

Reklama

Komentarze (0)
Dodając komentarz do artykułu akceptujesz regulamin strony.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.