Agnes Obel przed koncertem we Wrocławiu [WYWIAD]

Michał Kwiatkowski | Utworzono: 2017-05-26 16:22 | Zmodyfikowano: 2017-05-26 16:27


4 lata temu wydałaś „Aventine”. Sporo czasu minęło, a to rodzi nowe historie i nowe piosenki. Te znalazły się na płycie „Citizen of Glass”. Słyszałem, że ta nazwa dotarła do Ciebie pewnego dnia w postaci niemieckiego zwrotu gläserner mensch...?

Po raz pierwszy natknęłam się na to sformułowanie koło 2013, a może 2014 r. To był czas, kiedy dużo mówiło i pisało się o sprawie Snowdena. Któregoś dnia oglądałam wiadomości i po raz pierwszy usłyszałam, jak w kontekście jego osoby użyto wyrażenia szklany obywatel, szklany człowiek. Zauważyłam, że mimo negatywnego wydźwięku, jest w tym coś szczególnego.
W Niemczech przykłada się bardzo dużą wagę do swobód, do praw obywatelskich, i ten rodzaj politycznej transparentności w jego wykonaniu, był szeroko komentowany. Pomyślałam więc, że mogłabym posłużyć się tą metaforą. Człowiek jest nieprzeniknioną istotą, nie wiemy o czym myśli ta druga, nawet najbliższa osoba. Z drugiej strony, żyjemy właśnie w takich szklanych czasach – mamy wgląd we wszystko i sami też staramy się odsłonić bardzo dużo. Pytanie tylko co: prawdę czy iluzję? Czy ten obraz w mediach społecznościowych to rzeczywiście nasze wierne odbicie? Spędzamy masę czasu przed szklanym ekranem, gdzie poznajemy i kreujemy świat. To dobrze, ale to niesie też określone zagrożenia. W końcu nasz sposób komunikacji sprowadza się często nie do kontaktu z człowiekiem tylko z urządzeniem.
Tak więc z jednej strony moje piosenki to konkretne opowieści o ludziach, choć nie zawsze bohater stoi za przezroczystym szkłem. Tajemnice też są potrzebne.

W kontekście prywatności, o której przed momentem opowiadałaś, czy życie pod pręgierzem spojrzeń przeraża Cię? A może jest wręcz odwrotnie, fascynuje?

Cenię sobie swoją prywatność i wiąże się to z wieloma wyrzeczeniami. Jako artystka związana kontraktem płytowym, zgodnie z polityką wytwórni muszę udzielać wywiadów, przyjmować dziennikarzy - nie lubię tego. Ale wiem, że w tej branży to po prostu konieczne.
Kiedy zaczęłam udzielać pierwszych wywiadów – nie cierpiałam tego. Dzisiaj jest już o wiele lepiej. To co prawda wciąż nie jest coś naturalnego, ale już do przeżycia [śmiech].
Musisz wiedzieć, że muzyka którą tworzę, jest dla mnie czymś wyjątkowym. Za każdym razem, kiedy decyduję się na upublicznienie moich utworów, staję przed koniecznością podzielenia się ze słuchaczami czymś, co wcześniej było tylko moje. Własne. Kiedy tak się dzieje, pęka cienka pępowina, i te emocje, te doświadczenie o których opowiadam, nie są już tak osobiste. Dzięki temu nauczyłam się, jak ważne jest aby pomysły i szkice początkowo były tylko i wyłącznie moją własnością. Żeby z nikim ich nie konfrontować, z nikim się nimi nie dzielić, tak by to tajemnica napędzała mnie w tworzeniu, inspirowała. W innym wypadku stracą swoją moc.

Powiedziałaś przed momentem, że Twoja muzyka jest dla Ciebie niesłychanie ważna. Ale kiedy zaczynałaś swoją karierę, czy obok wątku artystycznego i pasji która napędzała Cię w tworzeniu muzyki, nie pojawiło się u Ciebie również pragnienie zaskarbienia sobie sympatii publiczności?

Pierwsze piosenki pisałam i nagrywałam tylko i wyłącznie dla siebie. Ta muzyka nie potrzebowała wytwórni, zresztą długo nie prezentowałam nikomu swojej twórczości. Po jakimś czasie, kiedy grałam już w zespole, byłam aż za mocno skoncentrowana na tym jak odbierają nas ludzie i tym jak wypadam na tle pozostałych muzyków. A wydawało mi się, że nie prezentowałam się najlepiej...
To wieczne obserwowanie i niepewność nie były oczywiście dobre dla mojej kreatywności. Kiedy więc opuściłam zespół, po raz kolejny nie byłam związana żadnym kontraktem, nie ciążyły na mnie zobowiązania. I to było mi potrzebne. Wcześniejsze zamęczanie się sztucznymi oczekiwaniami sprawiło, iż zupełnie zmieniłam podejście do procesu tworzenia. Nie zastanawiałam się już jak moje piosenki przyjmie publiczność. Oczywiście liczyłam po cichu na to, że „Philharmonics” zainteresuje jakiegoś wydawcę, który będzie chciał opublikować ten materiał w Niemczech. Ale już wtedy najważniejsze było to wewnętrzne poczucie radości i spełnienia, kiedy wiesz, że robisz to co kochasz. A jeśli dodatkowo spotykasz się z przychylnością słuchaczy, kiedy wytwarza się między wami więź – to duża nagroda. Dla mnie najważniejsza.
Moja muzyka jest bardzo intymna, a przekazując ją - czy to na płycie, czy podczas koncertu - czuję, że oddaję cząstkę Agnes Obel innym ludziom. Kiedy więc tworzyłabym z myślą o zadowoleniu publiczności, oszukiwałabym samą siebie. A wiem już, że tego nie potrafię.

Pochodzisz z Danii, ale na stałe mieszkasz w Berlinie. Biorąc pod uwagę to co dzieje się teraz na świecie, to co dzieje się Niemczech – zagrożenie terrorystyczne, wzajemne oskarżenia wysuwane przez różne środowiska – czy to w jakiś sposób wpłynęło na muzykę znajdującą się na „Citizem of Glass”?

Tworząc „Citizen...” nie mogłam uciec od tych wszystkich emocji, które są obecne wśród nas.
Ponieważ rozpoczęłam pisanie materiału w 2015 r., wszystko co działo się od tej pory ma tu swoje odbicie. Niestety ale mam wrażenie, że świat który znaliśmy zaczął się rozpadać. Chociaż z drugiej strony, mieszkam w takiej dzielnicy Berlina, gdzie wszyscy stanowimy mieszankę różnych kultur i bardzo dobrze się ze sobą dogadujemy, może jest więc nadzieja? Ale poczucie, może nie zagrożenia ale niepokoju, towarzyszy wszystkim. Na „Citizen of Glass” wprost go nie wypowiedziałam, ale jest wyczuwalne.

Po raz pierwszy usłyszałam o Twojej muzyce dzięki NPR, i przyznaję, że od razu...

Naprawdę? To świetna stacja! Często jej słucham.

Ja też. Ale wracając do Ciebie i Twojej muzyki, ten najnowszy album pięknie operuje przestrzenią. To muzyka stworzona przez kogoś nad wyraz wrażliwego. Kogoś, kto szuka w tym współczesnym świecie swojego miejsca. Dlaczego w XXI w., w momencie kiedy rządzi elektronika, postanowiłaś tchnąć życie w zapomniany instrument - trautonium?

Ponieważ wierzę w emocje. Sercem tej płyty, jak już wspomniałeś, uczyniłam trautonium. Z pozoru wygląda jak stara, odrapana szafka. A tak naprawdę to przecież bardzo skomplikowany instrument...i znowu, nie od razu odkrywa co ma w środku... ma piękny, unikalny, metaliczny dźwięk. Można stworzyć dzięki niemu fakturę przypominającą partię skrzypiec, choć dopiero kiedy się przyjrzysz, zauważysz, że przypomina organy. Biorąc pod uwagę brzmienie, jest niezwykle uniwersalnym instrumentem.

Czy tratonium zobaczymy we Wrocławiu?

Nie mogą wziąć go ze sobą. Jest bardzo nieporęczny, a oprócz tego, to niezwykle delikatny sprzęt. Ale zsamplowałam jego metaliczne brzmienie, więc nie zobaczycie ale na pewno usłyszycie trautonium. Poza tym nauczyłam się, że podobne efekty mogę uzyskać poprzez kombinację klarnetu z melotronem... [trzask słuchawki] Przepraszam Cię, ale musimy kończyć, dzwoni kolejny telefon...

Szkoda, ale zanim się rozstaniemy, zdradź proszę swoim fanom, czego mogą spodziewać się po Twoim koncercie we Wrocławiu?

Na pewno zagramy cały materiał z „Citizen of Glass”- wszystkie piosenki zaaranżowaliśmy na nowo. Na tej trasie będzie nam też towarzyszyła nowa osoba w zespole, klasycznie wykształcona perkusistka z Londynu. Jestem bardzo podekscytowana zbliżającymi się koncertami. Włożyliśmy dużo czasu w przygotowanie tego materiału i jestem przekonana, że to będzie świetna trasa.

Reklama

Komentarze (0)
Dodając komentarz do artykułu akceptujesz regulamin strony.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.