The Hurt Locker (*****)

Jan Pelczar | Utworzono: 2010-03-10 08:12 | Zmodyfikowano: 2014-05-01 00:12

Świetnie, że „The Hurt Locker” wygrał Oscary, pokonując nowatorskiego technologicznie, ale wtórnego treścią „Avatara”. Sam film już jednak tak świetny nie jest.

Jego główną wadą pozostaje podatność na zbyt wyraźne interpretacje. Saper amerykańskiej armii, który rozbraja miny w Iraku – takie przesłanie mogło zaważyć na decyzjach Akademii Filmowej.

Gdyby wychylać kieliszek za każdy moment, gdy odbierający Oscary twórcy „Hurt Lockera” dziękowali lub przesyłali dedykacje żołnierzom z Iraku i Afganistanu, ciężko byłoby dotrwać do najważniejszej statuetki. Z drugiej strony „The Hurt Locker” pokazuje jak wielką cenę ponosi saper, w jak bolesnym potrzasku dał się zamknąć.

Polski podtytuł filmu, który trafił jedynie na dvd i do kodowanej telewizji, „W pułapce wojny”, nachalnie sugeruje kolejny interpretacyjny trop. Na tym planie „Hurt Locker” wymyka się prostym ocenom dzięki niebanalnej, złożonej roli Jeremy’ego Rennera.

Na początku jego sapera trudno wyróżnić z tłumu bohaterów, filmowanych dokumentalną techniką. Gdy staje się jasne, że to z jego perspektywy najlepiej patrzeć na krajobraz wojny, Renner zaczyna igrać z naszymi wyobrażeniami o ekscentrycznym, odważnym żołnierzu. To nie jest bohater kina akcji, ale uzależniony specjalista. Jego sesje rozbrajania ładunków wybuchowych przypominają medytacje i działanie na pograniczu szaleństwa. Nie można sztywno trzymać się procedur, bez niezwykłego podejścia.

Pojawiają się psychologiczne wolty, wyzwania dla widza, scenariusz nagrodzonego Oscarem Marka Boala jest jeszcze bardziej skondensowany niż jego własne „W dolinie Elah”.

„The Hurt Locker” wymyka się poza fabułę, nie jest zestawieniem kilku prostych akcji, kręconych na modłę wojennej wersji programu „Gliny”.

Oscarowy film robi wrażenie jako kameralne, pozbawione pretensji kino wojenne, skupiające się na jednostce w rozumieniu konkretnego żołnierza, a nie stacjonującej na froncie grupy. Krajobraz irackiego zniszczenia obserwujemy w subiektywny sposób. Inteligentnie i sprawnie zmontowany obraz wojennego świata to krótkie spotkania z ludźmi, o których myśleliśmy, że odegrają ważniejszą rolę ( Ralph Fiennes ), wytęsknione powroty do domu, które zmieniają się w apatyczną traumę. Człowiek łatwo przystosowuje się do piekła, od którego chciał uciec i traci zdolność przebywania we wcześniej znanym świecie. Prosta rzeczywistość wydaje się pułapką hipokryzji. A rodzinę trzeba z miłości opuścić. Sapera pochłania życie, w którym skupia się na oszukiwaniu śmierci. Także podczas wojny status outsidera przynosi wolność.


Komentarze (1)
Dodając komentarz do artykułu akceptujesz regulamin strony.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.
~edmund dantes2010-03-12 09:37:15 z adresu IP: (195.205.xxx.xxx)
Reżyserka Kathryn Bigelow nakręciła swój pierwszy film od czasów nieszczęsnego K-19 (który prawie zrujnował dalszą karierę Harrisona Forda) z roku 2003. Ta kilkuletnia przerwa wyszła jej na dobre. "The hurt locker" to niekomercyjne, a jednoczesnie znakomicie zrealizowane technicznie kino wojenne. W roli głownej sierż. Williama Jamesa wystąpił mało znany u nas Jeremy Renner (widzowie mogą go pamiętać z epizodycznej roli rockmana-narkomana z jednogo z odcinków House m.d.). W filmia grają znani aktorzy (Guy Pierce, Ralph Fiennes), ale przewiją się na ekranie tylko przez moment. Co ciekawe, nie jest to wada, lecz zaleta filmu. Podobnie jak w przypadku "Kompanii Braci" twórcy celowo zatrudnili do głównych ról aktorów "nie-gwiazdorów", by widzowie nie ekscytowali się tym, kto gra kogo, lecz by skupili się wyłącznie na akcji i przesłaniu. Dzięki temu prostemu zabiegowi nie wiemy który z aktorów zginie na początku, który na końcu filmu, a któremu uda się szczęśliwie przeżyć. Poznajemy zatem żołnierzy z grupy EOD (Explosive Ordinance Disposal - patrol saperski), którzy niemal codziennie otrzymują zadanie rozbrojenia bomb-pułapek podłozonych przez terrorystów w różnych miejscach Iraku. Czas akcji - jeden miesiąc 2004 roku. Służba saperska jest jedną z najbardziej wyczerpujących psychicznie. Zycie w ciągłym zagrożeniu, ze świadomością że najmniejszy błąd i dekoncentracja mogą zakończyć się śmiercią nie wpływa dobrze na stan mentalny bohaterów. Wszyscy są na skraju wyczerpania psychicznego, nerwy "puszczają" im przy byle okazji, a stresy odreagowują jak to zołnierze - alkohol, bójki, gry komputerowe pełne przemocy. Jedynie główny bohater, sierż. James, zachowuje się jakby codzienne obcowanie ze śmiercią było dla niego rutyną. On nie panikuje, wręcz przeciwnie. Widz ma wrażenie, że czerpie on przyjemność z przebywanioa w miejscu, w którym smierć jest bardziej niż prawdopodobna. To główne przesłanie tego filmu. Wojna to (dla niektórych) narkotyk. Ci "normalni" ludzie wspominają Irak (lub Afganistan) jako piekło na ziemi, jednak niektórzy tylko tam czują się jak w domu. Podobnie jest z sierż. Jamesem. Gdy wraca do domu, nie umie żyć. Nie potrafi funkcjonować w świecie pozbawionym śmiertelnego zagrożenia. Dla niego wszechobecna śmierć to narkotyk, a zwyczajne rodzinne życie to beznadziejna wegetacja... "The Hurt Locker" to obraz przejmujący. Każdy jest ofiają wojny. Nawet ten, który przeżyje, nie będzie już nigdy taki sam. Nie ma tu oszałamiających scen batalistycznych rodem z "Black Hawk Down". Tu nie ma walki twarzą w twarz. Tutaj przeciwnik podkłada bomby w centrum miasta i daleka obserwuje skutki wybuchu. Są jednak sceny walki z rebeliantami, do bólu realistyczne - jak na przykład scena pojednyku snajperskiego na pustyni. Ta scena to istny majstersztyk, oddająca prawdziwy charakter tego typu zmagań (wielogodzinne oczekiwania na błąd, zmęczenie, ból, pragnienie i głód). Nie ma tu efektownych trafień przez lunetę w oko jak w "Szeregowcu Ryanie". Jest tylko prawda, bez żadnych upiększeń i efekciarstwa. W przeciwieństwie do wielu innych "militarnych" filmów (wystarczy wspomnieć choćby "Demony Wojny" nieszczęśnika Pasikowskiego) przy realizacji "Hurt Lockera" korzystano z konsultacji i rad weteranów wojen irackich. Drobne błędy realizacyjne (np. pistolety niedopowiadające rzeczywistemy wyposażeniu danego pododdziału) są zauważalne tylko dla specjalistów i nie rzutują na bardzo wysoką ocenę filmu. Albowiem jest to film znakomity. Wciąga i zmusza do refleksji. Choćby takiej, że nasi żołnierze w Afganistanie wykonują identyczne zadania w bardzo podobnych warunkach i stają przez identycznymi wyzwaniami. Ale o tym nikt filmu nie zrobi z uwagi na zupełny brak środków. My wolimy kręcić filmy typu "Stara Baśń" z efektami specjalnymi "robionymi" na komputerze atari (sic!) lub za przeproszeniem "komedie" w stylu "Nie kłam kochanie". Jak mówił allenowski bohater "Annie Hall" - ubawiłem się jak na procesie norymberskim. To już jednak zupełnie inna historia. Na razie zapraszam wszystkich na "Hurt Lockera". Naprawdę warto.