Porozmawiajmy o czymś poważnym

Tomasz Sikora | Utworzono: 2014-02-14 08:28 | Zmodyfikowano: 2014-05-01 00:12
Porozmawiajmy o czymś poważnym - fot. Wikipedia
fot. Wikipedia

"Miałam 6-7 lat. Chłopaki z sąsiedniego bloku wciągnęli mnie do piwnicy i śmiejąc się obmacywali. Mnie nie było do śmiechu."

Walentynki. Wielu, coraz więcej, mówi, że to objaw amerykańskiej komercji, cukierkowe święto przeszczepione na nasz grunt po to, by dać powód do zakupów w jałowym okresie między świętami Bożego Narodzenia a Dniem Kobiet. Ale można to plastikowe święto sensownie wykorzystać. By opowiedzieć o czymś ważnym.

Zaczyna się niewinnie. Od tak zwanych "końskich zalotów". Że dziadek, gdy był młody, chciał zwrócić na siebie uwagę babci ciągnąc ją za warkocz. Że potem się przemógł i zaprosił do kina. Że przyszedł z kwiatami, że trochę się prowadzali, że w końcu runął na kolana i się oświadczył. I potem żyli długo i szczęśliwie. I nie ma co się denerwować na Alana z 3b, że on teraz naszą Gosię za tornister szarpnął. To żadne wielkie "halo" i tylko końskie zaloty, dzieci tak mają, tak było i tak jest i pewnie tak będzie.

Z Alanka wyrośnie Alan. I może skończy się szczęśliwie i pogodnie, jak w przypadku dziadka: na szarpaniu za warkocz czy za tornister. Bo potem Alan się nauczy, że serca zdobywa się szarmancko a nie chamsko. Ale może skończyć się inaczej. Tak, jak powyżej opisała Aleksandra Sołtysiak-Łuczak. Dziś dorosła kobieta, ale to molestowanie 6-letniej dziewczynki przez kolegów z podwórka zostaje na całe życie. Z kolei, już z dorosłego życia, Aleksandra Szydło tak relacjonuje:

"Jako studentka jechałam pociągiem; wagon był pełny. Facet na przeciwko mnie opowiadał mi coraz bardziej pornograficzne dowcipy, w końcu zaczął całować mnie po rękach, szepcząc "Tygrysico". To było tak zawstydzające i żenujące, ze myślałam, że zapadnę się pod ziemię. Kompletnie nie wiedziałam, co robić. Wszyscy udawali, że nie słyszą i nie widzą.



Być może nie słyszeli i nie widzieli, jest u nas przyzwolenie na takie "zaloty". Po pierwsze przyzwolenie czują mężczyźni, bo nas w dzieciństwie rozgrzeszano, z szarpania za warkocz czy tornister. Zgoda: warkocz kiedyś i tornister dziś są niewinne, dlatego bagatelizowane przez dorosłych. Ale, gdy takie błahostki lekceważymy, chłopcy dostają ważną i niebezpieczną lekcję. Przemoc to rodzaj zabawy, szturchańce są dopuszczalne, że niby w ten sposób uczymy się relacji w grupie, że nieporadnie okazujemy zainteresowanie drugą płcią.

Trudno postawić granicę. Gdzie kończy się sztubacki podryw a zaczyna przestępstwo? Monika pisze tak:

"Miałam 12 lat i byłam na kolonii nad morzem. Razem z koleżanką wracaliśmy z plaży. Szedł za nami około 40. letni facet. Zawołał do nas wulgarnie. Odwróciłyśmy się i zobaczyłyśmy, że się masturbuje. Zaczęłyśmy uciekać i krzyczeć. Gdy wychowawczyni zabrała nas do lekarza, by dał nam coś na uspokojenie, ten zaśmiał się i stwierdził, że straszne z nas panikary."

Można powiedzieć, że to dwie różne sprawy, że czym innym jest niewinne ciąganie za warkocz, a gdzie indziej umieścić można ordynarny przykład molestowania. Tymczasem, jak wyjaśnia wrocławska psychoterapeutka Agnieszka Kościelniak, można to podsumować przeróbką klasycznego stwierdzenia "czego Jaś się nauczył, to Jan będzie umiał."

"Jeśli dzieci nie dostają jasnej informacji, że jakakolwiek, choćby niewinna przemoc jest jednak przemocą, że nie ma tu miejsca na lekceważenie, wtedy wraz z wiekiem następuje eskalacja zachowań i to "ciąganie za włosy" nie musi, ale może przerodzić się w przemoc fizyczną lub seksualną. Mamy, które u swoich kilkuletnich synów tolerują przemoc wobec innych, a zwłaszcza dziewcząt, wbrew pozorom wyrządzają swoim synom krzywdę wychowawczą, bo nie wskazują im czytelnej granicy. Że "nie" znaczy zawsze "nie."

24-letnia dziś Rachela Durka pisze tak:

"Miałam 21 lat. Stałam w kolejce do kasy, w osiedlowym sklepie. Starszy mężczyzna, wyraźnie nietrzeźwy, zaczął mnie zaczepiać. Starałam się go ignorować. Nikt nie zwrócił uwagi (choć ludzi było sporo), gdy objął mnie w pasie. W końcu odepchnęłam go. Starsza pani stojąca za mną, spojrzała na mnie, ja bym to ja zachowywała się niewłaściwie."



Że problem lekceważenia "końskich zalotów" przeradzający się potem w przemoc wobec kobiet jest powszechny wskazują badania "WhenDo samoobrona i asertywność dla kobiet i dziewcząt."

"Wynika, z nich, że w skali światowej dziewczęta między 15-19 rokiem życia stanowią 50% ofiar przemocy seksualnej. Co trzecia z nich doświadcza przemocy seksualnej na randkach i w związkach z rówieśnikami" - mówi Izabela Beno, prezeska wrocławskiej Fundacji na Rzecz Równości.

Jak to wygląda na konkretnym przypadku opisuje Alicja Kochanowicz:

"Miałam 18 lat. Na imprezie u kolegi wypiłam za dużo. Poszłam do tylnej części części klubu, żeby dojść do siebie. Kręciło mi się w głowie. Do pomieszczenia weszło dwóch chłopców - jeden w moim wieku - znam go. Drugi, starszy - przejechał ręką po moich pośladkach. Byłam sparaliżowana, ale zdołałam wydobyć z siebie "nie", które powtarzałam coraz wyraźniej. Śmiali się. Wtedy poczułam dłoń wsuwającą się pod moje majtki. Po chwili odeszli, jak gdyby nigdy nic."

Pod tego typu wpisami na stronach internetowych, często przeczytać można, że kobiety są same sobie winne, bo skoro nie potrafią się kontrolować, to nie ma się co dziwić, że mężczyźni wykorzystują sytuację. Często piszą tak same kobiety. Poza podłością takich stwierdzeń pojawia się pytanie: dlaczego kobiety kontrolować się muszą, a mężczyźni mogą dać upust swoim instynktom bezkarnie?

"Na pierwszym roku studiów poznałam chłopaka. Poszłam z nim na piwo, a potem do niego. Myślałam, że mogę mu zaufać, ale kiedy się upiłam, on mnie zgwałcił. Strasznie mi było wstyd, więc nie poszłam na policję. Wyobrażałam sobie, że mnie obwinią, bo byłam pijana. Wcześniej już byłam molestowana przez osobę z rodziny i to zdarzenie mnie złamało. Wpadłam w depresję i problemy zdrowotne, które leczę do dziś. Chciałabym, żeby ludzie zrozumieli, że zarówno kultura jak i wychowanie, ma wpływ na to, co robią chłopcy i jak postrzegają dziewczynki. Wiem, że mój oprawca myślał, że uprawia ze mną seks, chociaż byłam nieprzytomna i mówiłam "nie". Frustruje fakt, że wciąż tyle dziewczynek i kobiet doświadcza tak złego traktowania."

Obawy Joanny są zasadne. Często ofiary molestowania czy innych praktyk seksualnych opowiadają, że przechodzą dodatkową traumę, gdy zgłaszając molestowanie czy gwałt na policji słyszą, że to ich wina, bo się zbyt skąpo ubrały, albo były pijane. Że same wysyłały informacje swoim zachowaniem, że "chcą być zgwałcone". Tak jakbyśmy funkcjonowali nie w świecie komunikujących ludzi w centrum Europy, ale w jakimś dzikim zwierzęcym ekosystemie, w którym "instynkt łowcy" i "uległość ofiary" były ważniejsze niż werbalna zgoda czy niezgoda.

"Obawa przed odrzuceniem ze strony grupy rówieśniczej lub bagatelizacją sytuacji przez dorosłych powoduje, że dziewczynki i dziewczęta nie zgłaszają problemów z seksistowskimi lub wulgarnymi zachowaniami, których doświadczają. Zachowania te mogą natomiast doprowadzić do negatywnych konsekwencji a nawet tragedii, takiej jak w gdańskim gimnazjum, kiedy dręczona przez rówieśników nastolatka popełniła samobójstwo. Problem przemocy seksualnej jest lekceważony. Liczę na to, że dzięki naszej akcji temat przemocy wobec dziewczynek i dziewcząt nie tylko zaistnieje w świadomości społecznej ale i sprowokuje do zmiany" - dodaje wrocławianka prezeska Fundacji na Rzecz Równości Izabela Beno. Anna Patys jest wrocławską śpiewaczką. Tak relacjonuje swój przypadek:

"Miałam 27 lat, po jednym z moich koncertów wracałam nocnym PKS-em do domu. Na trasie zdarzyło mi się przysypiać (podróż w godzinach 22:50-05:40. W Katowicach w autobusie na siedzeniu za mną siadł mężczyzna około 50-letni. W pewnym momencie tuż przed Wrocławiem po 4 h jazdy, szarpnął za moje włosy, jedną ręką zatkał mi usta, a druga usiłował zedrzeć mi stanik. Nikt w autobusie nie zareagował widząc co się dzieje. Po oswobodzeniu się, przebiegłam autobus, by powiedzieć o wszystkim kierowcy" - wyrzucił pasażera po trasie zamiast wezwać policję.

Co z tymi opowieściami zrobić? Właśnie walentynki są dobrą okazją, by o sprawie zrobiło się głośno. Tak jak Walentynki są czasem lukrowaną opowieścią o miłości, tak warto w ten dzień przedstawić prawdziwe oblicza toksycznych relacji.

Kobiety na rynku Głogowa, Wałbrzycha, Świdnicy, Legnicy, Zielonej Góry i Wrocławia w Walentynki chcą tańczyć. To ma być taniec buntu niezgody, sprzeciwu. Ten taniec ma być jak informacja dla mężczyzn, innych kobiet, rodziców, nauczycieli. Żeby Jasia nie uczyć tego co sprawi, że dorosły Jan będzie molestował i wymuszał.

Flash mob "Powstanie Ofiar Gwałtu - One Billion Rising" to część międzynarodowej akcji odnoszącej się do miliarda ofiar gwałtu na całym świecie, zapoczątkowanej w zeszłym roku przez Eve Ensler, autorkę słynnych "Monologów waginy."

W zeszłym roku do walentynkowego  tanecznego protestu włączyło się ponad 200 państw. W Polsce flash moby odbędą się w 27 miastach, najwięcej ich jest na Dolnym Śląsku, poza tym m.in. w Białymstoku, Katowicach, Koninie, Krakowie, Łodzi i Warszawie.

We Wrocławiu akcję organizuje Fundacja na Rzecz Równości i odbędzie się on 14 lutego 2014 r. o godzinie 19.00 na wrocławskim rynku.

Fundacja zaprasza do doskonalenia umiejętności tanecznych przed akcją "Nazywam się Miliard." Każdy może wziąć udział w tym walentynkowym tańcu sprzeciwu.

Choreografię można także podpatrzeć w Internecie. W indywidualnych lekcjach pomoże instrukcja nauki układu tanecznego:



Dla ułatwienia nauki przed ekranem monitora można też skorzystać z wersji lustrzanej:



Natomiast tekst do utworu "Break the chain", w którego rytmie zatańczą uczestnicy akcji, można znaleźć m.in. na stronie Fundacji Feminoteki. Z organizatorkami akcji będziemy dziś rozmawiać na antenie Radia Wrocław o 16:30.

Reklama

Komentarze (1)
Dodając komentarz do artykułu akceptujesz regulamin strony.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.
~jaskier2014-02-14 17:16:25 z adresu IP: (95.41.xxx.xxx)
można na to różnie patrzeć w filmie Skrzypek na Dachu jest fajny kawałek śpiewany o miłości nauka raczej leży w tym temacie jak nie kasa się liczy to pozycja społeczna a jak już to rozwód bo ten lepszy