Coldplay „Viva la Vida!” (recenzja)

Jerzy Węgrzyn | Utworzono: 2008-09-08 22:23 | Zmodyfikowano: 2014-05-01 00:12

Na nową muzykę bardzo niewielu artystów świat czeka z takim utęsknieniem. Nowy album grupy Coldplay zadebiutował na pierwszym miejscu list bestsellerów równolegle w 36 (!) krajach. W rodzinnej Wielkiej Brytanii już w pierwszym tygodniu kupiło go 302 tys. fanów. Po dwóch tygodniach płyta była już platynowa. W Ameryce album w tym pierwszym tygodniu sprzedał się w 720 tysiącach kopii i zawędrował na sam szczyt zestawienia "Billboardu". I pomyśleć tylko, że muzycy obawiali się przyjęcia swej nowej płyty.

Skąd te obawy muzyków? Ano, postanowili na nowej płycie porzucić parę sprawdzonych patentów, które wcześniej przyniosły im sukces. Zespół doszedł do wniosku, że pewien etap ma już za sobą. Zaprosił więc do studia nowych ludzi, którzy mieli go w tym nowym kierunku poprowadzić. Pierwszego - Markusa Dravsa - polecili muzycy zaprzyjaźnionej grupy Arcade Fire. Drugiego wymarzyli sobie sami, choć długo nie wierzyli, że ów obiekt marzeń zgodzi się na współpracę. Chcąc zmian w swej muzyce, pragnęli po prostu kogoś, kto zrobi dla nich to, co Brian Eno zrobił kiedyś dla Davida Bowiego i U2, czyli przedefiniuje ich brzmienie. Ale nie sądzili, że sam Eno powie: - Tak. Gdy więc w końcu Chris Martin spotkał się z nim przy jakiejś okazji, zapytał jedynie, czy ten nie mógłby im kogoś polecić. - Gdzie można znaleźć nowego Eno? - zapytał. Na szczęście, przy rozmowie była obecna żona Martina, hollywoodzka gwiazda Gwyneth Paltrow, która zapytała męża dlaczego nie powie wprost o co mu chodzi, czyli, że tak naprawdę nie chce żadnego „nowego" Eno, tylko tego „starego".

Praca Eno nigdy nie ogranicza się do pilnowania spraw brzmieniowych, czy nawet czysto muzycznych. Tak przy okazji, Wojciech Waglewski powiedział kiedyś, że dla niego - jako muzyka - bardziej inspirujące od słuchania innego gitarzysty jest na przykład pójście do kina. Eno wyznaje podobną filozofię. Muzycy Coldplaya wspominają więc teraz, jak to Eno zarażał ich swoim entuzjazmem, opowiadając o książkach, filmach, polecając wystawy, które warto zobaczyć. Czuli się jak uczniowie, którzy nie mogą się doczekać kolejnych bajek „wujka Briana". Ale oczywiście Eno pracował także z nimi nad samą muzyką. Jak mówią, bardzo im pomógł z rytmem, wokalami i strukturą piosenek.
Ciekawe, że muzycy - opowiadając o poszczególnych piosenkach - bardzo chętnie przyznają się do źródeł swoich inspiracji. Jakby zdawali sobie sprawę, że i tak zostaną one odkryte, więc wolą, by wyszło to od nich samych. Mówią więc na przykład, że utwór"42" to ich próba zrobienia piosenki w stylu Radiohead. - Dziewięćdziesiąta siódma próba - żartują, ale pierwsza, która im się udała. "Cemeteries In London" zainspirowana jest muzyką The Smiths, a „Lost!" powstała pod wpływem starego utworu grupy Blur. O otwierającej album kompozycji „Life in Technicolor" mówią z kolei, że chcieli napisać utwór, który zabrzmiałby dobrze w telefonie komórkowym. I tak naprawdę, trudno ocenić, kiedy mówią serio, a kiedy żartują. - Musisz wiedzieć jak kraść i od kogo - powiedział w jednym z wywiadów Chris Martin.

Któryś z dziennikarzy omawiający płytę „Viva La Vida" użył określenia: najbardziej niecoldplayowa płyta, jaką dotąd nagrali. I bardzo się to określenie Martinowi spodobało. Przyznam się na koniec, że nigdy nie należałem do grona fanów grupy Coldplay. Nie czekałem z drżeniem serca na ich nowe nagrania, ale też przyznam, że nowej płyty słucham z przyjemnością. A tak przy okazji, każdy artysta o gwiazdorskim statusie, który ma odwagę zamieszać nieco w recepturze, która przyniosła mu gigantyczny sukces, ma mój szacunek.
...................................................

Coldplay VIVA LA VIDA, EMI, 2008

Reklama

Komentarze (0)
Dodając komentarz do artykułu akceptujesz regulamin strony.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.