Podgrzew, czyli coroczny rytuał

| Utworzono: 2014-04-06 04:05 | Zmodyfikowano: 2014-05-01 00:12
Podgrzew, czyli coroczny rytuał - Fot. archiwum prw.pl
Fot. archiwum prw.pl

Spotkania wspólnoty to coroczny rytuał, w którym staram się uczestniczyć w myśl zasady - nic o nas bez nas. Okazuje się, że nie jest to maksyma bardzo rozpowszechniona wśród moich sąsiadów.

Na spotkaniu stawiła się jedna trzecia mieszkańców. Czyli nic, co przedyskutowaliśmy i przegłosowaliśmy nie miało mocy wiążącej.

Nic o nas bez nas? Rzeczywiście! Wystarczy nie przyjść, aby zatrzymać świat.


No przynajmniej pozornie. Bo nie wypowiedzenie się w sprawie malowania elewacji, nie powstrzyma jednak procesu niszczenia tejże. Elewacja pozostanie nietknięta pędzlem z powodu braku kworum i zgody na remont. Niestety coraz bardziej podgryzana przez ząb czasu. Więc jednak się dzieje, na oczach wszystkich i za niemym przyzwoleniem. Czy jeśli ludzie nie potrafią się zatroszczyć o dom, w którym mają swoje mieszkania, to można liczyć na to, że zainteresuje ich wspólna ulica, osiedle, miasto?

- Kto jest odpowiedzialny za to, żeby ściągnąć tu ludzi? - padło oskarżycielskie pytanie jednego z zebranych mieszkańców.

No fajnie byłoby powiedzieć: Zarząd Wspólnoty albo Zarządca, albo ktokolwiek.

Nic z tego. Każdy dostał informację o spotkaniu. Opcji  – doprowadzenie delikwenta siłą - nie przewidziano.

W efekcie mamy frekwencję jak na wyborach do Europarlamentu.


Tu nasuwa się powiedzenie o koszuli bliższej ciału. Też już nieaktualne. Głosowanie w sprawie domu rozumianego bardzo dosłownie, jak i tego pojmowanego jako Wspólna Europa, wydaje się równie mało ważne.

Dlatego z tym większym uznaniem patrzyłam na tych wszystkich, którym się nie tylko chciało przyjść. Ale też wcześniej uważnie przeanalizowali roczne sprawozdanie Zarządcy. Byli w stanie dopytać o każdą cyferkę. Przygotowali własne pomysły, regulaminy i co tam jeszcze. Mogło to się wydawać… Hmmm, nadmiernie dociekliwe, czepialskie i nie prowadzące do niczego. Tym bardziej że było nas za mało, aby cokolwiek ustalić „naprawdę”.

A jednak widać w tym troskę. O swoje pieniądze też. Ale również o wspólne róże. Dyskusja na ich temat trwała coś około wieczności, ale z drugiej strony inaczej się nie da. Dogadywanie się, przekonywanie do własnych racji, gdy każdy ma tylko jeden głos.

No cóż, demokracja...

Najbardziej czasochłonna forma współistnienia.


Komentarze (2)
Dodając komentarz do artykułu akceptujesz regulamin strony.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.
~r_d_2014-04-07 11:43:17 z adresu IP: (79.188.xxx.xxx)
..... tak komuno wróć........ właściciel to święta krowa, a zarząd, przewodniczący ma latać i prosić się .......
~asepo2014-04-06 06:24:06 z adresu IP: (213.5.xxx.xxx)
Co by się stało przewodniczącemu wspólnoty, gdyby tak przeszedł się po sąsiadach i z nimi pogadał przed rocznym zebraniem. Poznałby lepiej sąsiadów, przedstawił problemy, zbliżył ludzi do siebie. Trzeba chcieć być popularnym. A elewację można i tak wyremontować , jak się zbierze dostateczna ilość podpisów właścicieli mieszkań w wyniku kurendy. Można tez zmienić regulamin wspólnoty i dostosować do panujących zwyczajów. Więc po co pisać, że demokracja... wystarczy pomyśleć i zrobić to, a nie czekać na zmiłowanie sąsiadów.