Radio Wrocław Kultura: Antyczna miłość (POSŁUCHAJ)

Michał Kwiatkowski | Utworzono: 2015-02-18 10:58 | Zmodyfikowano: 2015-02-18 14:49

A na pewno nie z siłą podobną do tej, z jaką zrobił to niegdyś Majakowski swoimi listami do Lili Brik, czy też muzycznie już Elvis Costello w "I Want You". Ale 250 mln ludzi na całym świecie mylić się nie może, czyż nie? Tyle bowiem wyświetleń na YouTube ma piosenka "Stay With Me" niedawnego laureata Grammy Awards, Sama Smitha. Sprawdziłem jak się ma zatem popularność innego walentynkowego, choć nieco przykurzonego utworu, mianowicie "Valentyne Suite" jazzrockowego Colosseum. Licznik zatrzymał się w okolicy 50 tyś. odsłuchań. No cóż, de gustibus non est disputandum, jak mawia przysłowie...

Naszła mnie jednak pewna myśl. Skoro obok wspomnianego już Sama Smitha, słuchaczom znane są pewnie dźwięki U2, Aerosmith czy też Black Keys, warto przypomnieć, że pod tym wierzchołkiem, znajduje się cała góra muzyki, jaka przez lata została zapomniana bądź czeka na swoje odkrycie. Muzyki absolutnie ekscytującej i poruszającej po dziś dzień. Jedną z takich zapomnianych formacji zasługujących na uwagę jest właśnie angielska grupa Colosseum. Muzycy tego zespołu, podobnie jak Sam Smith, swoją karierę zaczynali od gry w lokalnych składach jazzowych, a pierwsze próby, podobnie jak tegoroczny laureat Grammy, odbywali w przykościelnej salce. Ale na tym podobieństwa się kończą.

Gladiatorzy wkraczają na scenę

Nastolatkowie w osobach perkusisty Jona Hisemana, basisty Tony'ego Reeves'a i pianisty Dave'a Greenslade'a w 1960 r. powołali do życia swoją pierwszą formację. Była to próba bardziej niż efemeryczna, nazwa projektu nie jest pamiętana, a drogi nastoletnich muzyków szybko się rozeszły. Jon Hiseman w 1966 r. dołączył do legendy brytyjskiej sceny rhythm 'n' bluesowej Graham Bond Organisation. W zespole tym zetknął się z Dickiem Heckstall - Smithem, utalentowanym saksofnistą, który zasilić miał szeregi Colosseum. Ale zanim do tego doszło, formacja Grahama Bonda zawiesiła swoją działalność. Reeves, Heckstall - Smith i Hiseman spotykają się więc w zespole Johna Mayalla. Z nim realizują bardzo odważną jak na tamte czasy, uznaną za pierwsze w pełni jazzrockowe dzieło, płytę "Bare Wires". Mayall jednak nie wiąże ze wspomnianą trójką dalekosiężnych planów i żegna się z muzykami. Jest połowa 1968 r.

Heckstall - Smith i Hiseman już od czasów Graham Bond Organisation snuli plany o graniu muzyki pod własnym szyldem. Jak opowiadał po latach ten pierwszy: Pragnęliśmy stworzyć zespół. W tym czasie, jeśli chciałeś mieć muzyków na najwyższym poziomie, musiałeś zatrudnić albo kompletnych wariatów albo ludzi skazanych na śmierć przez farmaceutki. Piękny eufemizm w wykonaniu człowieka, który organicznie brzydził się wszelkimi używkami...

Kilka tygodni po skończonej przygodzie z Mayallem do Heckstall - Smitha zadzwonił lider przyszłej formacji - Hiseman: Znalazłem klawiszowca, basistę, managera i salę prób. Zaczynamy w najbliższy poniedziałek. W Londynie był wtedy wrzesień i właśnie został wmurowany kamień węgielny pod muzyczną budowę Colosseum. Wspomnianym klawiszowcem był oczywiście Greenslade, basistą oczywiście Reeves, managerem zaś Gerry Bron, który załatwił zespołowi kontrakt z wytwórnią Fontana. Skład dopełnił gitarzysta James Litherland, a nazwę dla projektu wymyślił Hiseman.

Alea iacta est

Pierwsza płyta zespołu "Those Who Are About to Die Salute You" spotkała się z całkiem pozytywnym przyjęciem. Udana mieszanka jazzu, rocka i bluesa znalazła swoich zwolenników, choć dla ścisłości napisać trzeba, że pojawiły się głosy zarzucające zespołowi pretensjonalność.

Na przełomie wiosny i lata 1969 r., Colosseum wzięło się do pracy nad drugim albumem. Wydany zostaje on w listopadzie 1969 r., plasując się na 15. miejscu listy sprzedaży w Wielkiej Brytanii. Album wypełnił w całości autorski materiał grupy, będący muzyczną fuzją czerpiącą zarówno z czysto rockowej estetyki, jak i jazzowej sztuki improwizacji. Zresztą jak wspominał Hiseman, improwizacja dla Colosseum była żywiołem gwarantującym witalność zespołu, zaś sama muzyka na płycie miała być wypadkową ciekawych aranżacji, zupełnie nowych eksperymentów z jazzem i elementami rhythm'n'bluesa. Komercyjny nie w pełni, lecz artystyczny sukces jest bezsporny. Krytycy zgodnie przyznają, że jest to dzieło nadzwyczaj dojrzałe, stanowiące pomost między twórczością Johna Coltrane'a i Procol Harum...

Pierwsza strona analogowego albumu to 4 kompozycje. Na początku wyraźnie zainspirowany Hendrixem, z dialogiem wokalu i gitary Litherlanda, "The Kettle". Następnie organowe tło i świetna partia saksofonu w lekko jazzowym "Elegy". Potem soulowy, z sekcją dętą niemal żywcem wyjętą ze "Sketches of Spain" Milesa Davisa, "Butty's Blues". I na koniec psychodeliczny romans na flet i organy w "Machine Demands Sacrifice".

Tytułowy utwór, blisko 17 minutowy "Valentyne Suite", wypełniał całą drugą stronę albumu. Początkowo skierowany miał być do dziewczyny Greenslade'a, niejakiej Val. Chęć nadania uniwersalnego charakteru sprawiła jednak, że utwór rozrósł się formalnie i zyskał nazwę Valentyne. Jak na walentynkę przystało, muzyka w pełni oddaje pełne rozmaitych emocji uczucie. Jej dramaturgia nie pozwala wręcz oderwać się od głośników! Suita zbudowana jest na jednym, nieco fanfarowym temacie, który przy jazzrockowym akompaniamencie powraca w kolejnych improwizacjach. Ten muzyczny kolaż zamyka z jednej strony śpiewający chór wraz z dostojnym, niemalże kościelnym motywem granym na organach Hammonda oraz niosące się na drugim planie oszałamiające solo saksofonu. Całość wieńczy zaś ostry, pełen pasji i żaru gitarowy popis Litherlanda. Słowem, istota miłości...

Post scriptum

Kwintet, a właściwie potem już sekstet, nagrał jeszcze 2 płyty, "Daughter of Time" i "Colosseum Live", wyśmienity album koncertowy, by w październiku 1971 r. ogłosić swoje rozwiązanie.

Zastępujący Litherlanda od 1970 r. nowy gitarzysta Dave Clempson dołączył do Humble Pie, Hiseman założy wraz z Allanem Holdsworthem zespół Tempest, z jakim nagrał 2 albumy, z kolei Greenslade swoim nazwiskiem firmował grupę, która nagrała 4 płyty. Muzycy co prawda w 1975 r. jeszcze raz starali się wskrzesić dawną wielkość pod szyldem Colosseum II, zaś od 1994 r. datuje się ich kolejny powrót, ale nic na skalę swojego drugiego wydawnictwa już nie nagrali.

Pozostała więc ta nieco przykurzona już dziś muzyka, która przypomina nie tylko z nazwy rzymski amfiteatr. Podobnie bowiem jak antyczna budowla, budzi podziw do dziś.

 

Podobne historie usłyszycie w audycji Michała Kwiatkowskiego w Radiu Wrocław Kultura w każdą sobotę od godz. 16 do 20 (link do streamu jest dostępny TUTAJ)


Komentarze (0)
Dodając komentarz do artykułu akceptujesz regulamin strony.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.