SENSACYJNY GRUDZIEŃ (Recenzje)

Jan Pelczar | Utworzono: 2012-12-12 15:43 | Zmodyfikowano: 2014-05-01 00:12

Grudzień to w polskich kinach czas policjantów i gangsterów. W piątek premierę mają trzymający w napięciu „Bogowie ulicy”, a na ekranach gości już przemyślane „Killing Them Softly”. Dobra sensacja zawsze jest w cenie. Najlepiej świadczy o tym popularność najnowszej kampanii społecznej, rozprzestrzeniającej się wirusowo w internecie. Pod hasłem „Mafia dla psa” bodaj po raz pierwszy w Polsce zrealizowano spot mało cenzuralny, ale chętnie udostępniany przez widzów. To jednocześnie wielki powrót Ryśka z „Klanu”, bo w roli mafiosa do pomagania czworonogom przekonuje Piotr Cyrwus.

Reklamówkę nakręcono w stylu Quentina Tarantino, jest nawet ujęcie „z bagażnika”. Do tej poetyki nawiązuje też Andrew Dominik w filmie ukaranym polskim tytułem „Zabić, jak to łatwo powiedzieć”. Brad Pitt gra zabójcę do wynajęcia, który ma ukarać odpowiedzialnych za napad na nielegalną grę karcianą. Ręka gangsterskiej sprawiedliwości ma dosięgnąć nie tylko rzeczywistych sprawców, ale również bohatera granego przez Raya Liottę, którego mafijna opinia publiczna łączy z rabunkiem.

Sprawiedliwość sprawiedliwością, ale racja musi być po naszej stronie – mógłby powiedzieć bohater Pitta swojemu zleceniodawcy. A właściwie łącznikowi między zarządem mafii a ludźmi od czarnej roboty, którego zagrał Richard Jenkins. Półświatek rządzi się w „Killing Them Softly” regułami świata korporacji. Trzeba ciąć koszty, dbać o wizerunek i przetrwać trudne czasy kryzysu, o których przypominają puszczane ciągle w tle przemówienia George’a W. Busha i Baracka Obamy z czasów kampanii wyborczej, która wyniosła do Białego Domu pierwszego w historii czarnoskórego polityka.

Reklamówka na plakacie porównuje film do „Drive” i dzieł braci Coen. Bardziej uprawnione jest to drugie skojarzenie, ale najlepiej porównać „Killing...” do wspomnianego już Tarantino, a to za sprawą dystansu i poczucia humoru. O dystansie jest mowa w oryginalnym tytule. Takie ma być dla mafijnych cyngli zabijanie na zlecenie, nie angażujące emocji. Plan runie, gdy w mieście pojawi się zatrute jabłko środowiska – rozpijaczony i rozsmakowany w prostytutkach zabójca w smudze cienia.

Nieprzypadkowo zagrał go James Gandolfini, dawny Tony Soprano. Pozostałe chwyty, którymi operuje reżyser są mniej subtelne, ale widzów jego dzieło nie zawiedzie. To za sprawą owego poczucia humoru, obecnego przede wszystkim w dialogach, przeniesionych z powieści George’a V. Higginsa. Dzięki aktorom dosłownością nie razi nawet ostateczna linijka filmu: „Ameryka nie jest krajem, to po prostu biznes. A teraz daj mi pieniądze”.

Ze złudzeniami trzeba pożegnać się także oglądając „Bogów ulicy”. Tu oryginalny tytuł też był lepszy, brzmiał: „End of Watch”. Koniec zmiany nigdy nie jest końcem przyjaźni dla pary głównych bohaterów, patrolujących wspólnie ulice Los Angeles. Ileż było w kinie takich policyjnych duetów, które pokazywały nam istotę męskiej przyjaźni? Opartej na lojalności, żartach, szorstkim obchodzeniu się ze sobą na co dzień i trosce, ujawniającej się w rzadkich chwilach potrzeby? A jednak Jake Gylenhaal i Michael Pena, którzy zagrali główne role, potrafią po raz kolejny zaangażować nas w historię podobną do wielu, widzianych w przeszłości.

Nowością jest hobby Briana Taylora, granego przez Gylenhaala. Wyposażony w zestaw malutkich kamer nagrywa codzienne odprawy, patrole i akcje, marząc o tym, że w przyszłości przekształci materiał w film dokumentalny. Oglądamy więc ujęcia z wielu punktów widzenia. Nad całokształtem panuje Roman Wasjanow. Rosyjskiemu operatorowi wróżę po tym filmie wielką karierę w Hollywood. Z jego sprawności umiejętnie korzysta reżyser David Ayer. Twórca „Dnia próby” potrafi wykrzesać nową jakość nawet z tak ogranych standardów kina policyjnego jak: pościgi, strzelaniny, ewakuacja dzieci z płonącego budynku, rutynowe sprawdzanie domu, w którym odkryte zostają rzeczy przerażające i policyjno-gangsterska próba sił po godzinach, na imprezie, W pracy główni bohaterowie mają rzecz jasna nielubianego kolegę i niezbyt pewną nowicjuszkę, którą przyjdzie ratować z opresji.

Wątki obyczajowe rozwijane są po godzinach, z umiejętnie dawkowanym sentymentalizmem. Brian poszukuje kobiety, z którą mógłby spędzić nie tylko jeden wieczór. Kandydatkę zagra z wdziękiem Anna Kendrick. Partner Briana Mike Zavala ma drugą połowę od czasów szkolnych, dzięki temu policjanci są zapraszani na niezliczone meksykańskie święta rodzinne. Łączenie obu planów: osobistego i zawodowego powiodło się Ayerowi znakomicie.

Operatorsko-reżyserska wirtuozeria i gracja, z jaką główni bohaterowie potrafią omijać absurdalne reguły służbowej codzienności pozwalają nazwać „End of Watch” najlepszym policyjnym filmem ostatnich lat. „Psa się nie kopie, kopnąć to się możesz do nocnego po trzy czwarte i napój gazowany. Psa boli, jak ciebie nera po takim zestawie” – cytat ze społecznej reklamówki z Piotrem Cyrwusem pasuje do pełnego przemocy świata „Bogów ulicy”. Kino przyzwyczaiło nas do tego, że policyjna syrena należy do jednego z najbardziej rozpoznawalnych świateł wielkiego miasta, ale rzadko kiedy słucha się jej z takim przejęciem jak u Ayera.

Reklama

Komentarze (0)
Dodając komentarz do artykułu akceptujesz regulamin strony.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.