Oldboy. Zemsta jest cierpliwa***

Jan Pelczar | Utworzono: 2013-12-11 08:48 | Zmodyfikowano: 2014-05-01 00:12

Przypadek Park Chan-wooka pokazuje, że w świecie kina obowiązuje zasada: chroń mnie przed fanami, bo z krytykami poradzę sobie sam.

Jego najwybitniejsze dzieło – „Oldboy”, najwięcej wycierpiało od fanów właśnie. Na premierze filmu podczas festiwalu w Cannes w 2004 roku szef ówczesnego jury Quentin Tarantino nie krył ekscytacji podczas seansu.

Głośno pokrzykiwał z radości, bił brawo, z aprobatą śledził rozwój akcji, kibicował głównemu bohaterowi. Podczas gali rozdania nagród Złotą Palmę wręczył jednak Michael'owi Moore'owi za „Fahrenheit 9/11”. Po latach przyznał, że to była decyzja polityczna, głos sprzeciwu wobec polityki George’a W. Busha.

Najlepszy w jego opinii film festiwalu musiał się zadowolić Grand Prix. Fanów zyskał jednak na całym świecie. Na Nowych Horyzontach, organizowanych wtedy przedostatni raz w Cieszynie, był wizytówką znakomitego przeglądu kina koreańskiego.

Amerykanie podjęli decyzję o nakręceniu własnej wersji. W miniony piątek remake wreszcie dotarł do kina. Chociaż słowo „wreszcie” nie jest na miejscu. Spike Lee zdołał filmowe arcydzieło przerobić w przeciętną sensację. Ambicje miał pewnie spore. Tarantino pokazał chociażby w „Kill Billu”, że w amerykańskim kinie świetnie sprzedają się przerobione klisze azjatyckiego kina. Reżyser „Czarnego bluesa” nie chciał być gorszy. W przerobionym „Oldboyu” jest zemsta i sztuki walki, ale serwowane nie z wyrafinowaniem mistrza przeróbek, dominuje wulgarne opakowanie.

Tajemnicę i niedopowiedzenie zastąpiły dosłowność i wytłumaczalność. Z koreańskiego pierwowzoru pochodzi cała fabuła, zmieniają się jedynie detale. Brakuje subtelności. Wystarczy spojrzeć na anielskie skrzydła, które główny bohater w filmie Park Chan-wooka wiózł córeczce na urodziny, u Lee wylądowały na ramionach ulicznej sprzedawczyni. Amerykański reżyser rozsypał sobie znaki i symbole z oryginału i uznał, że wystarczy je poprzestawiać. Zapomniał o znaczeniach i kontekstach.

W obu przypadkach główny bohater znika z ulicy bez śladu. W oryginale wiedzieliśmy o nim jedynie, że mocno popił w dniu urodzin córki i zamiast na przyjęciu wylądował na komisariacie. Tam dał popis, zjednywał sobie nawet sympatię widzów, mimo że był nieznośny. A potem trafił na 15 lat do pokoju-więzienia, o czym z ironią i poczuciem humoru opowiadał spoza kadru. W filmie „Oldboy – zemsta jest cierpliwa” od razu wiemy, że to porwanie, a głównego bohatera obserwujemy jako rozpijaczonego rozwodnika i kobieciarza. Zamiast sympatii obudzić może jedynie odrazę.

W więzieniu, stylizowanym na motel, będzie zapuszczać się dalej, do czasu przejścia przemiany. Miejsce komentarzy spoza kadru zajęły pełne patosu listy do córki. Później akcja mniej więcej pokrywa się z pierwowzorem, choć nawet leżąca u podstaw kryminalnej intrygi tajemnica została zmieniona. Niby subtelnie, ale na o wiele mniej subtelną. Josh Brolin w roli głównej może budzić uznanie, bo stara się zaangażować kinomanów, uwiarygodnić postać, ale stoi na straconej pozycji. Na drugim planie pojawiają się w przerysowanych kreacjach Shirlto Copley i Samuel L. Jackson, ale historia z ich udziałem przeradza się w krwawą sensację, nic więcej.

Park Chan-wook użył gatunkowej stylizacji, by opowiedzieć o bohaterach zmagających się z losem, na miarę greckiej tragedii. Zmyślnie poprowadzona, inteligentnie zmontowana opowieść, pełna pięknych i poruszających znaków ujmowała stylem, ale trzymała go w ryzach. Gdy kamera odjeżdżała od twarzy bohaterów – uśmiechniętych, płaczących, bądź śpiących widz miał czas, by dojść do ładu ze swoimi emocjami.

W filmie Spike'a Lee zdjęcia Seana Bobbiitta, najbardziej wziętego dziś w Hollywood operatora, nie robią większego wrażenia, montażu też nie użyto by to, co znaczące, pozostawić poza kadrem. Z historii o wielkim ładunku znaczeniowym i emocjonalnym została wariacja na temat tytułowej zemsty, ocierająca się o porno-przemoc w stylu serii horrorów „Piła”.

W oryginalnym „Oldboyu” bohatera więziono 15 lat, w amerykańskiej wersji – dwadzieścia. Jeśli w Stanach do zemsty za grzechy trzeba dojrzewać dłużej, to ile musi minąć czasu, by powstał kolejny po „Infiltracji” remake na miarę azjatyckiego oryginału?

Reklama

Komentarze (0)
Dodając komentarz do artykułu akceptujesz regulamin strony.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.