WITAJ W KLUBIE *****

Jan Pelczar | Utworzono: 2014-03-13 12:55 | Zmodyfikowano: 2014-05-01 00:12

Matthew McConaughey i Jared Leto zdominowali cały sezon nagród. Przekonajcie się, że słusznie.

Łatwo można było obśmiać tegoroczne wybory oscarowe w kategoriach główna i drugoplanowa rola męska. Hollywood ma słabość do fizycznych przeobrażeń, aktorów ścigających się na stracone do roli kilogramy. Dodatkowo Matthew McConaughey ukoronował występem w "Dallas Buyers Club" własną transformację aktorską - od przystojniaka z komedii romantycznych i filmów akcji do faceta z mrocznym spojrzeniem. Jared Leto wrócił zaś na duże ekrany po kilku latach spędzonych z dala od planów filmowych, podobno do dzisiaj obrazu, który przyniósł mu Oscara nie obejrzał. Amerykańska Akademia Filmowa lubi i podsumowania i come-backi. Chętnie też współczuje ofiarom AIDS oraz bohaterom walczącym z systemem. Kreacje z "Witaj w klubie" były więc skazane na sukces. I można dyskutować, czy trzecia statuetka (za charakteryzację) nie dowodzi, że aktorzy mieli znakomitą pomoc, czy McConaughey był lepszy od DiCaprio, i czy najbardziej na nagrody nie zasłużył rolą w serialu "Detektyw", ale nie zmieni to najprostszego faktu - oba aktorskie Oscary były w tym roku całkowicie zasłużone. Celnie opisał kreacje McConaugheya krytyk New York Timesa - chudy jak chart wyścigowy, groźny jak gryzący żółw.

"Witaj w klubie" to film, w którym Leto i McConaughey przykuwają uwagę widza od pierwszej do ostatniej chwili. Bez względu na stopień uzależnienia i arogancji swoich bohaterów. Jean Marc Vallee, kanadyjski reżyser obrazu o chorych na AIDS Teksańczykach, sprawnie to zmontował i udramatyzował. Na fali zainteresowania jego oscarowym dziełem warto przypomnieć sobie "C.R.A.Z.Y", film o jednym z pięciorga rodzeństwa, chłopaku, w którym po długich latach budzi się akceptacja dla własnej orientacji seksualnej. Ron, bohater "Witaj w klubie" nie ma przed sobą długich lat. Musi błyskawicznie pogodzić się z tym, że zapadł na chorobę, którą w jego czasach, latach osiemdziesiątych XX wieku, jednoznacznie utożsamiano ze środowiskiem homoseksualnym. Dla kowboja-elektryka, który nie stroni od alkoholu, przygodnego seksu, narkotyków i rodeo, ale gustuje jedynie w płci przeciwnej, zarażenie wirusem HIV będzie sytuacją z wieloma punktami granicznymi. Ominie je ucieczką do przodu, angażując się w pomaganie innym, wbrew wielkim koncernom farmaceutycznym i regulacjom prawnym. Działanie nielegalne było dla wielu jedyną szansą na uratowanie życia. O ile skrajną homofobię i przeróżne przesądy możemy przyjąć jako wzruszenia z filmu historycznego, to już wątek refundowanych, testowanych i limitowanych leków nie stracił na aktualności. Podobnie jak zasypywanie linii pomiędzy ideologicznymi i obyczajowymi podziałami. Przemiana Rona jest wiarygodna, bo nie zachwiała jego przekonaniami. Stanie się milszy i bardziej tolerancyjny, nie straci niepohamowanego, agresywnego wręcz apetytu na życie. W kontraście zachowań przed diagnozą i po niej, działania Woodroofa są hymnem dla abstynencji. Mimo zainteresowania panią doktor, którą zagrała Jennifer Garner, i zahaczającej o przyjaźń relacji z jej pacjentem, kreowanym przez Leto.



W prawdziwej historii Rona Woodroofa, po którą sięgnęli scenarzyści Craig Borten i Melisa Wallack, różnice widać od razu, cofamy się przecież w czasie do epoki Ronalda Reagana. Wychodzi na to, że Erin Brockovich miała swoich, o wiele bardziej niekonwencjonalnych, prekursorów w walce z filarami amerykańskiego kapitalizmu. Polski tytuł fałszuje jednak konserwatywną wymowę samego filmu - Witaj w klubie sugeruje bezinteresowne zaproszenie, gdy w oryginale był to "Dallas Buyers Club".

Reklama

Komentarze (0)
Dodając komentarz do artykułu akceptujesz regulamin strony.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.