Wystrzałowy "Napój miłosny" (recenzja)

Grzegorz Chojnowski | Utworzono: 2009-01-27 10:05 | Zmodyfikowano: 2014-05-01 00:12

To jest zdecydowanie sezon Opery Wrocławskiej. Co miesiąc premiera, co miesiąc sukces. Tym razem popisał się Michał Znaniecki, realizując "Napój miłosny" Donizettiego/Romaniego. Nie widziałem przedstawienia wystawianego jako superwidowisko wokół Hali Stulecia, ale gdy oglądałem skromniejszą wersję, nie przyszło mi do głowy słowo redukcja.

Pierwszy akt sprytnie się zamyka klamrą dekoracyjno-sytuacyjną. Na początku Nemorino, biedak zakochany w artystce, pragnie się przedostać na spektakl prowincjonalnego teatru, lecz nie ma pieniędzy. Pod koniec wyrzucają go z teatru żołnierze, których pojawienie się przyniesie miłosne kłopoty bohaterowi, zwiastuje też sprawy o politycznym znaczeniu. Dowódca, jak przystało na prowincję w stopniu sierżanta, o mało nie zdobędzie Adiny, a miasteczko o mało co nie podda się wojskowej okupacji. Znaniecki przeniósł akcję opery o sto lat później (do lat 20., 30. XX wieku) i w inne miejsce. Nie jesteśmy, jak chcieli autorzy "Napoju miłosnego", we Włoszech, a w rządzonej przez dyktatorów Hiszpanii. Niełatwo się w geografii zorientować, trzeba zwrócić uwagę na język teatralnego szyldu, ale w finale wątpliwości już nie ma. Można wprawdzie kręcić nosem, że Adina, Nemorino, Dulcamara czy Belcore to nie są hiszpańskie imiona i nazwiska, że śpiewa się tu w języku włoskim i nie w stylu flamenco, lecz umowna konwencja nie tylko operowego teatru dopuszcza takie zabiegi. Dla jednych będzie to inscenizacyjny hazard, dla innych szczegół do bezwarunkowego przyjęcia. Ten akurat detal bardzo się dla treści przedstawienia liczy, nie pozostaje bez wpływu także na formę. Bo Dulcamara, wędrowny znachor sprzedający wino zamiast eliksirów młodości, gładkości i miłości, okazuje się u Znanieckiego przywódcą narodowo-wolnościowego ruchu. Jego przenośna apteka to ledwie przykrywka partyzanckiej działalności. Stąd kolejny pomysł scenograficzny, czyli piwnica.

Inscenizacyjne harce Michała Znanieckiego ogląda się z zainteresowaniem, jak każdą odważną próbę odświeżenia znanego tytułu. Oglądamy pomysłowe dekoracje, sceny zbiorowe i kameralne, rzadko statyczne, z perfekcyjnym drugim planem. Największym zwycięzcą wrocławskiej wersji klasycznego dzieła pozostaje Gaetano Donizetti i nic niestarzejąca się muzyka z tekstami wyrastającymi ponad operową codzienność. Każda aria jest melodyjniejsza od drugiej, czemu orkiestra i śpiewacy pod batutą Ewy Michnik dotrzymują kroku. Może z wyjątkiem nielicznych momentów, kiedy panowie soliści nie przebijają się przez partnerów i chór (siedziałem w piątym rzędzie). Ja podziwiałem fantastyczną Adinę Doroty Wójcik, ale słyszałem podobnie entuzjastyczne opinie o wrocławiance Aleksandrze Kubas, debiutantce w tej roli. Koreański gość Joo Lee wzbudza ogromną sympatię publiczności zarówno barwnym tenorem, jak talentem aktorskim. Jego Nemorino dojrzewa na naszych oczach, z nieporadnego wzdychacza wyrasta na żołnierza (i to nie tylko żołnierza miłości). Klasą jest Dulcamara Jarosława Bodakowskiego, bardzo wiarygodnego i w cyrkowym wcieleniu, i w partyzanckim. Jacek Jaskuła kreuje klasycznego Belcore, gruboskórnego, choć z pewnym wdziękiem. Kolejny udany epizod zalicza Anna Bernacka (Gianette), może już czas na coś więcej? Świetnie brzmi chór, chwilami wręcz porywająco.

Jeśli chciałoby się młodych widzów zachęcić do wizyt przy Świdnickiej, to właśnie teraz, przy okazji "Napoju miłosnego". Zobaczą sceniczne obrazy do niewyrzucenia z pamięci i posłuchają jednej z najśpiewniejszych, najbardziej przebojowych oper w bardzo dobrym wykonaniu.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
.........................................................................
G. Donizetti NAPÓJ MIŁOSNY, reż. M. Znaniecki, kier. muz. Ewa Michnik, Opera Wrocławska, 25.01.2009

 

Reklama

Komentarze (1)
Dodając komentarz do artykułu akceptujesz regulamin strony.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.
~Ja2009-01-27 16:07:35 z adresu IP: (93.105.xxx.xxx)
STANOWCZO domagam się więcej fotek tego jeepa!