Annie Lennox, "Songs of Mass Destruction"

Grzegorz Chojnowski | Utworzono: 2007-10-24 11:47 | Zmodyfikowano: 2014-05-01 00:12

Od poprzednich solowych albumów byłej wokalistki Eurythmics płyta "Songs of Mass Destruction" różni się właśnie różnorodnością lub, jak kto woli, brzmieniowym eklektyzmem. Słychać, że Annie Lennox pracowała z innym producentem niż dotychczas. Tę płytę przygotował Amerykanin Glen Ballard, współtwórca sukcesu Alanis Morissette. Ciekawostka: trzy lata temu Ballard miał duży udział w pracy nad nieźle sprzedanym albumem Anastacii. W tamtym zestawie znalazły się też piosenki Dave'a Stewarta, niegdysiejszego życiowego i zawodowego partnera Annie Lennox. Tutaj brakuje Stewarta fizycznie, ale fluidy musiały się do studia przedostać.

"Songs of Mass Destruction" przypomina trochę "Be Yourself Tonight", płytę Eurythmics z 1985 r., choć nie ma siły dawnych przebojów. 22 lata różnicy i podobny pomysł mogą oznaczać powrót do najlepszych czasów lub brak pomysłu na nowe. Jak zwykle, prawda tkwi gdzieś pośrodku.

Osobiście cieszę się, że Lennox wróciła do gospelowo-soulowych rytmów spod znaku "Sisters Are Doing...". U schyłku poprzedniego wieku nazwano ją dumnie najlepszą białą soulową wokalistką wszech czasów. W tych klimatach zawsze świetnie się czuła, głos ma przecież idealny, a do tego przeszła poważne muzyczne wykształcenie w królewskiej akademii (specjalność: flet). Powtórka z rozrywki od czasu do czasu zdarza się nam wszystkim, więc takie pretensje zostawmy na boku. Z jednostajnego "Bare" wiało przecież nudą, co zdarza się i w tym przypadku, ale na szczęście rzadziej. Wszystko dzięki gatunkowej żonglerce. Oprócz soulu znajdziemy tu trochę bluesa, rocka, rapu, tanecznego popu, no i elektroniki.

Posłuchaj dalszego ciągu recenzji:

Reklama
Dźwięki
Recenzja najnowszej płyty Annie Lennox - "Songs Of Mass Destruction".

Komentarze (0)
Dodając komentarz do artykułu akceptujesz regulamin strony.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.