Uniform. Horror z konserwatorium [WYWIAD]

Michał Kwiatkowski | Utworzono: 2019-09-20 15:00 | Zmodyfikowano: 2019-09-20 15:00

Grupa wydaje w zasłużonym labelu Sacred Bones Records (m.in. Marissa Nadler, Zola Jesus), ale o ile autorkę "Okovi" mieliśmy sposobność we Wrocławiu usłyszeć, o tyle na kontakt z Uniform w wersji na żywo w naszym mieście trzeba będzie jeszcze poczekać.
W Nie było Grane słuchaliśmy za to ich najnowszej produkcji "The Long Walk" jak i jednej z ciekawszych propozycji, które na rynku wydawniczym pojawiły się w 2017 r., "Wake in Fright". I to od tego materiału rozpocząłem rozmowę z muzykami Uniform.


Naszą rozmowę rozpocznę od gratulacji: bez cienia wątpliwości "Wake in Fright" był jedną z najciekawszych pozycji wydawniczych 2017 r.

Dziękujemy! Miło słyszeć!

W muzyce Uniform, w odróżnieniu od zmechanizowanych dźwięków Godflesh, nie słychać tak wielu repetycji. To kompozycje wypełnione samplami, organiczną złością, brudem i hałasem. Dokonując powierzchownej analizy powiedziałbym, że Uniform to wypadkowa Swans, Daughters oraz – co naturalne – Godlflesh. Zgadzacie się?

Michael Berdan: Nie wydaje mi się to złą ścieżką. Kierunek, którym podążaliśmy, sam się narzuca – Godflesh. Ale nie można nie wspomnieć o wpływie innych, nazwijmy to industrialnych kapel: Dead World czy Pitchshifter. Swans oczywiście też. Zresztą ludzie lubią nas też łączyć z Ministry. To tyle jeśli chodzi o to co można usłyszeć w muzyce Uniform.
Stawialiśmy pierwsze kroki w świecie hc/punk słuchając grup o mocno noise'owym rodowodzie, takich jak Rusted Shut, Cherubs czy Hammerhead. Te zespoły nas ukształtowały.
Kiedy powołaliśmy do życia Uniform, postanowiliśmy, że pracując nad nagraniami będziemy się posługiwać automatem perkusyjnym – nie chcieliśmy aby ten projekt rozrósł się poza naszą dwójkę. Wydawało nam się, że użycie podkładów uzupełni ewentualną lukę.
Czujemy się związani ze sceną metalową – klasyczną, jak i tą, którą określa się mianem industrialnej, noise'owej. Kochamy industrial, a to co z Benem robimy poza Uniform wpisuje się przecież w scenę eksperymentalną.
Myślę, że od zawsze przyświecał nam pomysł, aby nie brzmieć jak jeden, konkretny zespół...

Ben Greenberg: Dla mnie najważniejsze było, aby nie tworzyć brzmieniowej kalki. Często się zdarza, że narzucasz sobie pewnie ograniczenia, chcąc brzmieć jak ktoś, kogo już znasz. To nudne. Nazywam to metkowaniem muzyki. To imitacja, którą często bywa przyczyną pochlebstw, ale ja nie uważam tego za sztukę i nie jestem tym zainteresowanym. Sztuka to proces, podczas którego kanalizujemy wszystkie nasze doświadczenia wyniesione z tego co usłyszeliśmy, przeczytaliśmy lub zobaczyliśmy. Nie ważna jest końcowa forma. Ważny jest filtr naszej wrażliwości. Uniform od zawsze był dla nas takim projektem.

Ben, w komentarzu do płyty "Wake in Fright" napisałeś: świat płonie. Ogień trawi tylko Stany czy też to stwierdzenie odnosiło się do nas wszystkich?

Ben: Przemoc, chaos, nienawiść i zniszczenie rozpleniły się nie tylko w Stanach. Dotyczy to całego świata. To nie wybuchło nagle, ale narastało przez długi okres czasu. W naszej muzyce staramy się dać odpór tym uczuciom. Jasne, to co dzieje się w Stanach ma na nas największy wpływ, ale te odczucia dotykają wszystkich. To przerażające.

Z racji tego, że współprodukowałeś ostatni album Algiers "Underside of Power", muszę zapytać o jeden z utworów z tego wydawnictwa. W tekście "Cleveland" Franklin James Fischer porusza problem Afroamerykanów zabitych przez policję. Czy Wasz / Twój stosunek do tego co dzieje się w Stanach jest tożsamy z tym prezentowanym przez Algiers?

Nie wiem czy jest dokładnie taki sam, ale w odniesieniu do tego co nas otacza mamy podobne odczucia. A wrażliwość na te same zjawiska sprawia, że bardzo dobrze dogadujemy się w studio. Myślę, że każdy kto odznacza się elementarnymi przebłyskami zdroworozsądkowego myślenia i wrażliwością na los drugiego człowieka, musiał w ten bądź inny sposób zareagować. Oni stworzyli muzykę. Zresztą właśnie skończyliśmy pracę nad ich nowym albumem. Jest świetny! Poczekaj aż usłyszysz tę muzykę, zwali cię z nóg!


Algiers, których widzieliśmy przed 2 laty we Wrocławiu, rewelacyjnie wręcz wykonali "Cleveland" podczas zeszłorocznego Colours of Ostrava. To o tyle istotne, że rozmowa z muzykami Uniform odbyła się podczas tegorocznej edycji Colours of Ostrava. Na zapleczu Black Moon Stage (na którym grało właśnie Tęskno) rozmawialiśmy też m. in. o horrorach.


Pierwszym co rzuciło mi się w oczy były Wasze koszulki. Zdecydowanie bardziej podoba się ta Michaela... To plakat z jakiegoś horroru...?

Michael: To japoński plakat Teksańskej Masakry Piłą Mechaniczną. Koszulkę zrobił dla mnie mój przyjaciel, Danny (Danny Truddel - MK), który prowadzi Holy Mountain Printing, firmę zajmującą się nadrukami na koszulkach. Jestem wielkim fanem horrorów i wszystkiego co z nim jest związane, od literatury po grafikę.

"Wake in Fright", "Night of Fear" zostały zainspirowane horrorami właśnie?

Michael: Tak. Wake in Fright to film w reżyserii Teda Kotcheffa, powstały na motywach powieści, która swoją premierę miała w połowie lat 1960 (dokładnie w 1961 r., pierwowzorem filmowej historii była powieść Kennetha Cooka - MK). Odnajdziemy w nim elementy grozy, ale nie nazwałbym tego horrorem. Film ukazuje historię przeciętnego człowieka, którego uporządkowane życie w jednej chwili zostaje przewrócone do góry nogami. Film był inspiracją, ale nasz utwór narodził się jako pokłosie mojego stanu, kiedy w pewnego rodzaju samozadowoleńczym odrętwieniu niespecjalnie przejmowałem się światem i tym jak on reaguje na moje zachowanie, co zresztą mocno się na mnie odbiło.
Night of Fear uchodzi za jeden z pierwszych australijskich filmów gore. To niejako odpowiedź na Teksańską Masakrę Piłą Mechaniczną. Nie ma w nim dialogów, widzimy tylko upiornego napastnika polującego na ofiarę... Kiedy go oglądałem, cierpiałem na bezsenność, a ta wzmagała mój niepokój. W utworze "Night of Fear" odbija się więc moja filmowa fascynacja i to co w tym czasie działo się w mojej głowie, obie te rzeczy były ze sobą ściśle powiązane.


Geezer Butler napisał "Black Sabbath" opierając się na podobnie zatytułowanym horrorze z Borisem Karloffem. Wy sięgnęliście po spuściznę Black Sabbath, konkretnie po "Symptom of the Universe". Dlaczego akurat ten utwór, z moim zdaniem najbardziej niedocenionej płyty Black Sabbath?

Ben: Zgadzam się z Twoją opinię. To była jedna z przyczyn, dla której sięgnęliśmy po to nagranie. Poza tym to jeden z najlepszych riffów w historii. Zagranie go było to dla nas dużą frajdą. Poza tym świetnie pasował do tego co wtedy tworzyliśmy.

A jak wspominacie chwilę, kiedy zagraliście ten numer z Igorem Cavallerą?

Michael: To było jak spełnienie marzeń. Pamiętam kiedy w 1994 r. usłyszałem wersję Sepultury z "Nativity in Black". To nagranie wywarło na mnie niezatarte wrażenie. Kiedy więc po 20 kilku latach stanęliśmy razem na scenie, przypomniałem sobie tamtego zagubionego 13-, 14-latka słuchającego Symptom of the Universe. Przez te lata różnie mi się wiodło, ale zagrałem z jednym ze swoich idoli, a to chyba nieźle?

Jak duży wpływ na wasz ostatni album miało zaproszenie do studia Gregga Foxa?

Ben: Z Greggiem znamy się od lat. Razem dorastaliśmy. Prawda jest taka, że zupełnie inny perkusista miał brać udział w nagraniach "The Long Walk".

Kto?

Sean McGuinness z grupy Pissed Jeans miał pojawić się na sesji, ale pierwszego dnia o 7.30 rano zadzwonił do mnie ze swojego domu z Filadelfii i powiedział, że rozłożyła go choroba i nigdzie się nie ruszy. Sean ma dzieci i to one maczały w tym palce.
Zadzwoniliśmy więc do Gregga. Już wcześniej rozmawialiśmy o potencjalnych koncertach. Zresztą decyzja o graniu z perkusistą od jakiegoś czasu była nam coraz bliższa.
Kiedy więc zadzwoniłem do Gregga, okazało się że jest właśnie w NY. Ma 4 dni wolnego, a my zaczynaliśmy sesję i mieliśmy zarezerwowane studio na 3 najbliższe dni. Gregg pojawił się po 2 godzinach i zarejestrował wszystkie partie. Wypadł rewelacyjnie.
To zabawne, bo ostatni raz graliśmy wspólnie będąc jeszcze nastolatkami. Gregg to wspaniały perkusista i dobrze było znów się zobaczyć.


Ben, jakiś czas temu natknąłem się na wywiad, którego udzieliłeś magazynowi Revolver. Podzieliłeś się listą swoich ulubionych piosenek. Zwraca uwagę rozstrzał stylistyczny Twoich propozycji. Chciałem zapytać o "Nite Flights" The Walker Brothers. Dlaczego ten album, ta piosenka? Dlaczego Scott Walker?

Ben: Kocham Scotta Walkera. Przemawia do mnie... Właściwie to muszę się przyznać, że mam dość dziwną muzyczną przeszłość. Zacząłem grać jako 6-latek, a w zespole pojawiłem się mając 11 lat.
Uczęszczałem do konserwatorium. Z jednej strony znam więc kanon muzyki klasycznej, jazz, muzykę eksperymentalną. Zawodowo zaś grałem w zespołach punkowych, noise'owych, teraz w nazwijmy to metalowym Uniform... Mój gust od lat jest różnorodny, ale Scott Walker zawsze był mi bliski. Jego zakres zainteresowań, udanych artystycznych wcieleń Walkera był bardzo duży.
Ta płyta była dla jego twórczości momentem granicznym. Pop, muzyka abstrakcyjna, klasyka wzbogacona free jazowymi saksofonami podbarwionymi syntezatorami i sekcją smyczkową, w końcu przejmujący głos i teksty powodujące przerażenie. Teksty, które wciąż mocno do mnie przemawiają.

Przeszłość w konserwatorium dużo tłumaczy w kontekście Twojego zaangażowania w nagrania Bing & Ruth. Album "No Home of the Mind" to naprawdę wspaniała muzyka.

Ben: David (David Moore, twórca Bing & Ruth - MK) i ja chodziliśmy do tego samego konserwatorium, tam się poznaliśmy. Byliśmy w małej grupie, która trzymała się na uboczu. Nauczyciele nas nie lubili. Powodem było to, że nie chcieliśmy odgrywać tradycyjnych jazzowych kanonów – potrafiliśmy je grać, ale nie chcieliśmy. To była grupa młodych muzyków, którzy jeszcze przed podjęciem nauki profesjonalnie pojawiali się na scenach z różnymi zespołami – a w tym wieku to raczej rzadko spotykane.
Ale to nas właśnie do siebie zbliżyło. David jest bardzo utalentowany. Wielką przyjemność sprawia mi słuchanie jego muzyki, obserwowanie jego gry.
Wczesne nagrania Bing & Ruth pochodziły jeszcze z czasów konserwatorium. Działał tam ansambl. Każdy z nas przychodził z pomysłami, nad którymi później pracowaliśmy, ale tak naprawdę większość kompozycji była dziełem Davida.
Pozostawaliśmy w kontakcie, ale nie widzieliśmy się zbyt często pomiędzy konserwatorium a nagraniem albumu. Właściwie to nie tworzyliśmy muzyki od 10 lat i nagle znaleźliśmy się w studio nagrywając "No Home of the Mind" Przez ten czas dużo się zmieniło, byliśmy w zupełnie innych punktach kariery, ale w studio wszystko się zgadzało.
Zresztą właśnie skończyliśmy nagrania nowej muzyki Bing & Ruth. Jeżeli jesteś ich fanem przygotuj się na coś innego, a zarazem będącego kontynuacją poprzedniego projektu.

Reklama

Komentarze (0)
Dodając komentarz do artykułu akceptujesz regulamin strony.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.