Walczą z zardzewiałą śmiercią. Oto codzienność wrocławskich saperów (ZDJĘCIA)

Przemek Gałecki, Tomasz Sikora | Utworzono: 2014-08-03 08:42 | Zmodyfikowano: 2014-08-03 08:42
Walczą z zardzewiałą śmiercią. Oto codzienność wrocławskich saperów (ZDJĘCIA) - zdjęcia: Centrum Szkolenia Wojsk Inżynieryjnych i Chemicznych
zdjęcia: Centrum Szkolenia Wojsk Inżynieryjnych i Chemicznych

Wrocław dalej niebezpieczny, ale saperzy nie próżnują. Tylko w pierwszym półroczu tego roku żołnierze wrocławskiego Patrolu Rozminowania do akcji wyjeżdżali 220 razy. W ciągu sześciu miesięcy przejechali 17 tysięcy kilometrów, by zlikwidować 12 tysięcy sztuk różnego rodzaju przedmiotów wybuchowych i niebezpiecznych, w tym bomby lotnicze, granaty moździerzowe, czy miny. Obsada patrolu to ośmiu doświadczonych żołnierzy zawodowych. Dowódca oddziału starszy chorąży Przemysław Parol tłumaczy, że stres i strach towarzyszą każdej akcji, ale są niezbędne - Żeby nie być sztywniakiem zawsze odpowiadam, że saper myli się trzy razy - pierwszy raz jak wybiera zawód, drugi - jak się żeni, a o trzecim nigdy się nie wspomina i niech tak zostanie. A na poważnie - to walka z zardzewiałą śmiercią. Tylko wariaci się nie boją:

Największe w tym roku wykryte znaleziska we Wrocławiu to dwie bomby lotnicze - każda o wadze ćwierć tony. Na obydwie natknęli się robotnicy prowadzący prace w korycie Odry.

Powiat chroni patrol złożony z ośmiu żołnierzy zawodowych z Centrum Szkolenia Wojsk Inżynieryjnych i Chemicznych. W ciągu pierwszego półrocza średnio wyjeżdżali częściej niż raz dziennie. - W tej pracy nie ma miejsca na rutynę. Tylko laicy mówią, że skoro to jest stare, to bezpieczne. Jest zupełnie inaczej - im starsze, tym gorsze. Te materiały nie zostały wyprodukowane tylko na czas wojny, one są wciąż sprawne -  wyjaśnia Przemysław Parol:

Statystyki pokazują, że wrocławskim saperom szybko pracy nie zabraknie. Dwa lata temu żołnierze interweniowali 345 razy i zniszczyli ponad 15 tysięcy przedmiotów wybuchowych. Rok temu zgłoszeń było jeszcze więcej, bo aż 415, podczas których zniszczono 16 tysięcy różnego rodzaju pocisków. - Każdego roku wyciągamy coraz więcej niewybuchów, ale niestety świadomość o zagrożeniach wśród wrocławian nadal jest mała - mówi kpt. Ewa Nowicka-Szlufik z Centrum Szkolenia Wojsk Inżynieryjnych i Chemicznych. I dodaje: - Jeżeli widzimy przedmiot, który kojarzy się z jakimś obrazkiem z filmu wojennego, absolutnie nie można go brać do ręki czy przenosić.

Najbardziej "bombowymi" dzielnicami są Krzyki i Fabryczna. Bo z jednej strony jest wciąż sporo jest miejsc, gdzie można coś zbudować lub przebudować (a to wtedy często odkrywane są niewybuchy), a po drugie to tu toczyły się najcięższe walki w okresie Festung Breslau. Mniej bomb i pocisków znajdują saperzy w centrum miasta. Teren został sprawdzony przez saperskich poprzedników w latach 50. i 60., gdy odbudowywano Wrocław. Inna rzecz, że nawet takie sprawdzenie nie daje 100 procentowej gwarancji. Bywa i tak, że w ziemi, w miejscu, gdzie od wojny spokojnie stała sobie kilkupiętrowa budowla, po jej wyburzeniu znajdywane są kolejne niewybuchy.

Dziś saperski sprzęt jest bardziej profesjonalny, wykrywacze lepsze. Po wojnie saperzy często musieli polegać na własnym na wyczuciu, saperskim nosie, bo elektryczne lokalizatory często zawodziły i bywało, że lepsze były specjalne saperskie tyki, którymi niejako nakłuwano ziemię. Nic dziwnego, że taka metoda bywała zawodna.

Czasem można znaleźć mniejsze niewybuchy, głównie na dachach czy w ścianach budynków. To z kolei efekt prowadzonych od kilku lat modernizacji w Śródmieściu. Wspólnoty prowadzą kapitalne remonty dachów i elewacji, przy okazji w konstrukcjach jętek, legarów czy balkonów znajdując kilkukilogramowe skorodowane pociski artyleryjskie.

Momentami bywa zaskakująco. Oto w okolicach ulicy Ruskiej robotnicy trafili na nigdzie w planach niezaznaczony rurociąg. Były nawet pomysły by go przeciąć i sprawdzić, co płynie w środku "rury, która nie istnieje". Zanim jednak chwycono za sprzęt do cięcia odsłonięto nieco większy kawałek żelaza. I wtedy szlifierkę kątową delikatnie odłożono na bok, bo wszystkich oblał zimny pot. Była to bomba lotnicza o rurowym kształcie o wymiarach 60 na 120 cm. W środku miała 270 kg materiału wybuchowego. Gdyby jednak ostrza produkującego iskry użyto to...skutki wybuchu byłyby odczuwalne w odległości kilometra od Ruskiej

Inna historia: Kilka lat temu, Dalajlama odbierał tytuł honorowego obywatela Wrocławia w Ratuszu, nagle Wrocław został sparaliżowany. Odbywały się masowe ewakuacje, całe miasto pełne było policyjnych kogutów, zablokowano część dróg. Wielu sadziło, ze to środki ochronne związane z przywódcą Tybetu, pojawiła się nawet plotka, ze to chińskie władze chcą się we Wrocławiu z Dalajlamą uporać. Tymczasem całe zamieszanie związane było z budowanym wtedy podziemnym parkingiem na Nowym Targu. W czasie wykopów znaleziono bombę lotniczą produkcji radzieckiej. I teraz jeszcze wisienka na torcie. Bomba ważyła...tonę!

Niewybuch miał długość 1,5 metra i średnicę 80 cm. Gdyby taka bomba wybuchła, zniszczone byłoby wszystko w okolicy 800 metrów. Zginęłyby dziesiątki tysięcy ludzi.

Podobne znaleziska wcześniej wydobyto w okolicach Jana Pawła II. Tam wyciągnięto z piachu bardzo skorodowane, ale ze sprawnymi zapalnikami, dwa półtonowe ładunki.

Reklama

Komentarze (0)
Dodając komentarz do artykułu akceptujesz regulamin strony.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.