Irlandzki ładunek wybuchowy w Radiu Wrocław Kultura

Michał Kwiatkowski | Utworzono: 2015-06-10 09:34 | Zmodyfikowano: 2015-06-10 10:03

Ale żeby muzyka Rory'ego Gallaghera miała możliwość wypalenia bezpieczników w mózgu przyszłego gitarzysty U2, Monica i Donald Gallagherowie, blisko trzydzieści lat wcześniej musieli udać się do Rock Hospital w Ballyshannon. W irlandzkim szpitalu, 2 marca 1948 r., na świat przyszedł ich pierworodny syn, William Rory Gallagher. No właśnie, Rock Hospital. Ten szczęśliwy przypadek (przypadek?!) jaki sprawił, że w Rock Hospital został poczęty, za kilkanaście lat będzie dla niego inspiracją do napisania piosenki "Cradle Rock". 

Ale na razie jest rok 1956, mały Rory ma lat 8, mieszka w Cork i w jednej z lokalnych gazet widzi zdjęcie nonszalanckiego dwudziestolatka z gitarą. To Elvis. Chłopak z miejsca postanawia, że zostanie muzykiem. Gitarzystą oczywiście. W 1961 r. Rory'emu zamarzył się instrument, dokładnie taki jaki miał jego kolejny idol, czyli Buddy Holly na okładce albumu „The "Chirping" Crickets”. I tak za 100 funtów staje się posiadaczem używanego Fendera Stratocastera z 1961 r., którego kupił na kredyt w miejscowym sklepie muzycznym i z jakim już nigdy się nie rozstanie. W wieku lat 17 udaje się z zespołem przygrywającym na zabawach na zarobkowe tournée po Hiszpanii... i w tym miejscu możemy już zakończyć chronologię wydarzeń. Dlaczego? Bo przez najbliższe 30 lat, aż do momentu ostatniego koncertu jaki miał miejsce w styczniu 1995 r. w Rotterdamie, jego kochanką i jedynym przyjacielem będzie muzyka. Z pozoru prosta, pozbawiona wyszukanych efektów, technicznych ozdobników ale za to jak najbardziej szczera i grana z pasją. Pasją, jaką spokojnie mógłby obdzielić kilkoro innych wykonawców.

Po latach napisze się o nim, że był jednym z najbardziej charyzmatycznych gitarzystów w historii hard rocka, za którego prekursora uchodzi, jak i w ogóle muzyki rockowej. Ale Gallagher był nie tylko gitarzystą, tekściarzem. Niestety polszczyzna uboga jest w adekwatne wyrazy. To była muzyczna opowieść jako całość. Samotnik penetrujący obrzeża miejskiego życia, z cyrkowcami, z knajpami pełnych ludzi, którzy podobnie jak on sam  upajali się wolnością.


Scena otwierająca film Tony'ego Palmera, dokumentujący najważniejszy moment kariery Gallaghera, czyli irlandzką trasę koncertową „Irish Tour 1974”. Samotna mewa, unosząca się nad wzburzonym oceanem, jaki z niepohamowanym i dzikim impetem rozbija się o skaliste, irlandzkie wybrzeże. Żywioł, wolność, nieokiełznanie... To wszystko  charakteryzowało zarówno życie sceniczne jak i prywatne artysty. Zresztą, w jego przypadku, oba były ze sobą splecione w jedno. Jak sam mówił: „Muzykę można wyprodukować i codziennie odtwarzać przez 2 godziny na scenie. Ja tak nie potrafię. Dla mnie całe życie jest muzyką

Wspomnianego Palmera poznał kilka lat wcześniej, dokładnie w 1968 r., kiedy ten pierwszy kręcił swój bodaj najbardziej znany obraz „Cream's Farewell Concert”, gdzie Gallagher wraz ze swoim zespołem Taste, był jednym z rozgrzewaczy. Eric Clapton po latach powie o nim, że to właśnie Gallagher „przywrócił go dla bluesa”. Zresztą nie tylko Clapton będzie się wyrażał o Gallagherze w samych superlatywach. W 1974 r. po odejściu Micka Taylora z The Rolling Stones, to właśnie Gallagher odbywa jako pierwszy kilka jam session z muzykami Stonesów w Rotterdamie. Jak wspomina to zajście Bill Wyman, wszyscy byli zachwyceni techniką, osobowością Irlandczyka... ale zarówno Mick Jagger jak i Keith Richards szybko zdali sobie sprawę, że Gallagher nie sprawdzi się w roli akompaniatora i okazjonalnego solisty, że to urodzony frontman, a na takiego w Stonesach nie było już miejsca...


Rok 1974. Ulster Hall w Belfaście. Pot lejący się z czoła, przepocona kraciasta koszula i zdarty do litej deski lakier z wysłużonego Fendera. Na scenie szalejący wirtuoz gitary, jak zwykle dający z siebie 110%. Jak zwykle oferujący tłumowi całą swoją duszę. W Irlandii też trwa szaleństwo, ale zamieszek. Dzień przed występem IRA zdetonuje kilka bomb. Tu nikt nie przyjeżdża, nikt nie chce grać w Belfaście. Nikt z wyjątkiem Rory'ego Gallaghera, dla którego był to drugi dom.
Mimo że miał niesłychaną zdolność do muzycznej koncyliacji pokoleń i zwaśnionych na tle religijnym fanów, nie był typową gwiazdą rocka. Nienawidził gwiazdorstwa. Niezmanierowany, nie otoczony całym tabunem sprzętu i pomocników, wręcz wycofany. Jak sam o sobie powie „Kiedy byłem dzieckiem, musiałem nosić biała koszulę i krawat. Potem przez dwa lata grałem w lokalnych zespołach i na każdy występ wkładałem specjalny kostium – nienawidziłem tego”.

Nie był ikoną rockowego stylu, o jego życiu prywatnym nie krążyły legendy i taka postawa w dużej mierze sprawiła, że przez prasę nie był zauważany. Dziś też nie jest powszechnie stawiany w jednym rzędzie z najważniejszymi gitarzystami wszech czasów, choć w każdym gitarowym rankingu znajduje się jako cichy świadek ponadczasowości swojej muzyki. Może to i dobrze, on sam w końcu źle by się czuł z tymi wszystkimi wyrazami uwielbienia.


Na kilku koncertach Gallaghera gościem był Bob Dylan, z którym zresztą chciał nagrywać, ale śmierć pokrzyżowała te plany. Jako swojego idola stawiają go Slash, Vivian Campbell czy też Johnny Marr.  W plebiscycie magazynu Billboard na 10 najważniejszych osobowości muzycznych Irlandii, znalazło się miejsce dla The Cranberries, Sinéad O'Connor, Snow Patrol, Vana Morrisona, Enya'y, Thin Lizzy oraz oczywiście U2. Gallaghera próżno szukać.

Kiedy w 2006 r. The Edge odsłaniał dubliński Rory Gallagher Corner, przyznał, że muzyka Gallaghera to dziedzictwo jakie przyczyniło się nie tylko do tego jak brzmiało U2 u swego zarania ale i tysiące innych zespołów. Nie tylko z Irlandii.

W środowy wieczór, w niemal 20 rocznicę śmierci tego muzyka, w Radiu Wrocław Kultura pojawi się kilkanaście nieśmiertelnych dźwięków tego niesamowitego gitarzysty.

Słuchaj Radia Wrocław Kultura (link do streamu jest dostępny TUTAJ)

Reklama

Komentarze (1)
Dodając komentarz do artykułu akceptujesz regulamin strony.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.
~Egri2023-03-15 08:55:39 z adresu IP: (212.244.xxx.xxx)
Największy i najprawdziwszy gitarzysta rockowy wszechczasów.