Plac zabaw – kinowy szok roku

Jan Pelczar | Utworzono: 2016-11-19 18:36 | Zmodyfikowano: 2016-11-19 18:30

Rozmawiamy z reżyserem Bartoszem Kowalskim, nagrodzonym za debiut na Festiwalu Filmowym w Gdyni po premierze „Placu zabaw”, który podzielił publiczność i wzbudził najgorętsze dyskusje tego roku wśród polskich kinomanów. Recenzujemy też sam film: bardzo dobry.

PLAC ZABAW *****

Film–labirynt. Skonstruowany tak, by doprowadzić nas do potwora, którym jest ostatnia scena. Finał nie do wytrzymania. Bezwzględny, ale uzasadniony.

BARTOSZ M. KOWALSKI OPOWIADA, JAK I DLACZEGO POWSTAŁ PLAC ZABAW. POSŁUCHAJ:

 

„Plac zabaw” to filmowe wydarzenie roku w Polsce. Żadna inna premiera nie wzbudza tak skrajnych opinii i nie wywołuje tak gwałtownych, pełnych emocji dyskusji. Wszystko za sprawą ostatniej sceny, która albo wbija w fotel albo każe wyjść z sali. A jeśli to drugie – to najczęściej z trzaśnięciem drzwiami i pretensjami do twórców. Takich reakcji może być coraz mniej, bo po szoku, jaki wywołały pierwsze seanse na festiwalach, rozeszła się już wieść o wyjątkowym finale filmu i kinomani nawet podświadomie będą już przygotowani. Spodziewając się najgorszego, nie zareagują tak gwałtownie jak pierwsi widzowie filmu. Po premierze w Gdyni pojawiły się głosy oburzenia, że Bartosz M. Kowalski dostał nagrodę za debiut reżyserski. Według mnie powinien dostać także inne nagrody, bo „Plac zabaw” był jednym z najlepszych filmów niezwykle bogatej w dobre kino edycji festiwalu nowych polskich fabuł. W historii ostatniego dnia roku szkolnego w życiu trojga nastolatków reżyser zawarł obserwacje społeczne, które dają do myślenia, krytykę hipokryzji dorosłych wobec dzieci, ale przede wszystkim olbrzymi niepokój, postępujący w stronę wydarzeń z ostatniej sceny.

zdj. Krzysztof Mystkowski, 41. FF Gdynia

 

Po drodze mylone są tropy, porozrzucane proste odpowiedzi, każdy może znaleźć swoje wytłumaczenie tego, co zobaczy na ekranie. To jedynie zabiegi scenariuszowe i przywołanie naszej bezradności. Kto chce, niech wierzy, że to akurat przypadek, frustracja, gry komputerowe lub domowe formy agresji, stają u podstaw zła. W „Placu zabaw” nie chodzi o szukanie wytłumaczenia, o znalezienie ukojenia w zrozumieniu. Jest za to paradoksalny hołd dla empatii. Szkolne apele i rodzinne relacje są portretowane realnie w swoim oderwaniu od rzeczywistych potrzeb budowanej wspólnoty. Jedyna symboliczna scena filmu, rodzaj nawiasu, w którym zaburzono czas i narrację, ukazuje bohaterów pod metaforycznym pręgierzem opinii publicznej. Karcące spojrzenia są kolejnym wyrazem niemocy. Czasami musimy się z nią pogodzić, przystać na brak odpowiedzi i sensu. Nie znaczy to jednak, że sam film jest go pozbawiony.

zdj. Krzysztof Mystkowski, 41. FFG

Kowalski wykorzystał sposób opowiadania ze „Słonia” Gusa van Santa, nieco inaczej poprowadził kamerę za bohaterami. Michalina Świstuń, Przemysław Baliński i Nicolas Przygoda stworzyli postaci wiarygodne i przejmujące. Genialna młoda obsada i świetnie dobrane lokalizacje ze Świdnicy i Wałbrzycha pozwoliły stworzyć uniwersalny obraz, który działa jak dokument obserwacyjny – do nakręcenia wszędzie i nigdzie zarazem, do napełnienia wszelkimi diagnozami, jakie znajdziemy. „Plac zabaw” to jest dopiero punkt rozpoczęcia dyskusji. Ciekawie skonstruowany psychologicznie. Gabrysia dorasta w dostatku, ale z rodzicami nie rozmawia. Szymek opiekuje się ojcem, ale nie jest aniołkiem. Czarek wydaje się mieć najtrudniej, jego rozmowy z matką i bratem wydają się dalekie od ideału, ale ktoś tu przynajmniej prowadzi dialog. Przezroczyste kadry stają się coraz bardziej duszne. Przy zdjęciach Mateusza Skalskiego i muzyce Kristiana Eidnesa Andersena zbudowane zostaje napięcie, które prowadzi do bezlitosnego finału.

Mogę się zgodzić z opiniami wstrząśniętych widzów, którzy poczuli się ostatnią sceną zgwałceni. Trudno być przygotowanym na to, co Kowalski nam pokazał. Zrobił to po to, by wyprowadzić z równowagi kinomanów w takim stopniu, w jakim nim samym wstrząsnęła prawdziwa historia, która posłużyła za kanwę scenariusza. Dramat z lat 90-tych z Wielkiej Brytanii był jeszcze bardziej brutalny i niewyjaśnialny. Nieuzasadnione są oskarżenia wobec „Placu zabaw” o pornografię przemocy. Kamera w ostatniej scenie zachowuje dystans, jest statyczna, sekwencję zrealizowano z udziałem efektów specjalnych, nie służy ona epatowaniu okrucieństwem. Zwróciłem uwagę na to, że za ostatnią scenę „Plac zabaw” mocno krytykowały często te same osoby, które były zachwycone „Wołyniem”. Czyżby kostium historyczny dawał uzasadnienie i przyzwolenie na przemoc na ekranie? Współcześnie, bez zasłony z konwencji, staje się ona niepotrzebna? Finał „Placu zabaw” to poza wszystkim także wystąpienie przeciwko „clean violence”. Przemoc na ekranie, nie budząca reakcji albo zrównoważona stylistycznie prędzej może otępiać wrażliwość. Debiut Kowalskiego wytrąca z równowagi, każe poczuć się nieswojo i przygotować na spotkanie ze złem, które niczego nie udaje i nigdzie nie zostało zaprojektowane.


Komentarze (0)
Dodając komentarz do artykułu akceptujesz regulamin strony.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.